„Ostrze”, Rafał Kotomski
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPomysł wyjściowy jest kapitalny: Milczenie owiec w wersji retro. Umiejętnie przeprowadzona intryga, odpowiednia ilość zaskoczeń, wiadro makabry oraz parę interesujących postaci drugoplanowych. Mógłby to być hit lata. Ale... akcja dzieje się wszędzie i nigdzie, a język czyni lekturę niezwykle przykrą.
Rafał Kotomski udanie zadebiutował tomem Dwóch morderców w podróży. Było groźnie i nowocześnie, zbiorek rozbudził nadzieje i wszystko wskazywało, że debiutancka powieść będzie równie udana. Tymczasem Ostrze rozczarowuje w najbardziej przykry z możliwych sposobów.
Pomysł wyjściowy jest kapitalny: napisać Milczenie owiec w wersji retro. Baron Ludwik Mercenator rozczarował się życiem do tego stopnia, że postanawia popełnić samobójstwo. Ostrze otwiera scena, którą zachwyciłby się Polański. Znudzony arystokrata pisze melancholijny list, oliwi sznur nabyty specjalnie na tę okazję, spożywa ostatni posiłek, postanawia dodać jeszcze jedną noc do życia. Majątek zapisuje zakonnicom prowadzącym sierociniec. Brak tu szlochu, rozpaczy, wściekłości. Mercenatora przepełnia rozczarowanie sobą i światem. W noc przed zaplanowaną śmiercią śni o złowrogim mężczyźnie odzianym w rdzawy płaszcz – jego twarzy nie umie rozpoznać, wie jednak, że z tym facetem nie wiąże się nic dobrego.
Życie, którego Mercenator tak nie lubi, weryfikuje jego plany. W sierocińcu zamordowano dwie dziewczynki i to w wyjątkowo brutalny sposób. Przed śmiercią miał im towarzyszyć mężczyzna w rdzawym płaszczu, co natychmiast kojarzy się bystremu baronowi. Tego samego dnia posługaczka w sierocińcu kona, niby to przypadkiem dławiąc się pierścieniem. Trzy trupy to stanowczo za wiele, nawet jak na człowieka, który sam chciał się życia pozbawić. Skoro ludzie tak umierają, on jeszcze pożyje i dopadnie mordercę. Musi się spieszyć, bo strażnicy capnęli już niewinnego: chłopak czeka w lochu na przyjazd fachowca od łamania kołem. W śledztwie Mercenatorowi pomaga zblazowany filozof, sypiący wolnomyślicielskimi mądrościami. Panowie trafiają na trop zdegenerowanego młodzieńca, który najprawdopodobniej uciekł z zaginionej powieści Dostojewskiego.
I mogłoby być ślicznie. Kotomski umiejętnie przeprowadził intrygę, zadbał o odpowiednią ilość zaskoczeń, dorzucił wiadro makabry oraz parę interesujących postaci drugoplanowych. Ludwik Mercenator mógłby dołączyć do zacnej grupy detektywów, którym polscy autorzy kryminałów poświęcają kolejne bestsellerowe tomy. Do tego facet śni dokładnie to, co powinien – dla śledczego taki dar jest po prostu bezcenny. Ostrze mogłoby być hitem lata, Mercenator zyskać status gwiazdy i żyć w wielu kolejnych tomach. Nóż w plecy wbił mu sam Kotomski.
Rzadko zdarza się autor, który staje na uszach, żebym jego powieści nie zdołał skończyć. W wypadku książki wartkiej, sensacyjnej takie zadanie wydaje się niemal niemożliwe a jednak – udało się! Mogę jeszcze wybaczyć, że akcja dzieje się wszędzie i nigdzie, a Kotomski rozpaczliwie unika wszelkich szczegółów. Gdyby zmienić nazwiska bohaterów (nie zawsze podawane) ta sama fabuła mogłaby rozegrać się w Polsce Sasów albo w Ameryce Jerzego Waszyngtona. Czemu nie? Literatura popularna nie stawia przed pisarzem wysokich wymagań odnośnie stylu, ale właśnie język czyni lekturę Ostrza niezwykle przykrą. W każdym zdaniu zawiera się cała, dostępna narratorowi wiedza o świecie. Otwieram przypadkową stronę: Młode ciało wdzięcznie przyjmowało razy a wymierzający chłostę pachołek czuł pełną satysfakcję. Niby nic a jednak. Przebrnięcie przez dwieście pięćdziesiąt stron napisanych w ten sposób przyprawia o ból głowy. Do tego, Kotomski ukochał sobie wielokropki, wstawia je gdzie tylko może i gdyby je skreślić, książka stałaby się o kilkanaście procent chudsza.
Wydawnictwo Replika wydaje znakomite tytuły. Kotomski pokazał już, że umie. Ostrze należy potraktować jako wypadek przy pracy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze