„Słownik”, Jenny Erpenbeck
MAGDALENA SOŁOWIEJ • dawno temuJenny Erpenbeck posługując się poszarpaną narracją, w interesujący sposób przedstawia świat widziany oczami dziecka wychowanego w totalitaryzmie. Książka ta podobna jest raczej do chłodnych relacji i sprawozdań niż beletrystyki z prawdziwego zdarzenia. "Ta książka nie jest do przeczytania, ta książka jest do odkrycia".
Słownik Jenny Erpenbeck to książka bardzo specyficzna. Posługując się poszarpaną narracją, w interesujący sposób przedstawia świat widziany oczami dziecka wychowanego w totalitaryzmie. Jest to jakby współczesna baśń, pełna odniesień do dzieciństwa, o tajemnicach, o których dowiadujemy się w sposób niezwykle dyskretny, wyłącznie między wierszami. Jenny Erpenbeck to przedstawicielka młodej generacji niemieckich pisarzy, laureatka nagrody imienia Ingeborg Bachmann. Proza, którą znajdziemy w jej Słowniku, chociaż pozornie zinfantylizowana, jest tak naprawdę bardzo wnikliwą refleksją o dojrzewaniu.
Trudno w tej książce uchwycić jednoznaczną fabułę, wiodący wątek. Jest w Słowniku odniesienie do rodzinnego domu, wspomnienie ojca, który rozgryzał rybie ości zębami, obraz szkoły z akademią „ku czci…” w tle, odgłosy strzałów, wspomnienie choroby przebytej przez bohaterkę, obraz brutalnej sceny w autobusie, kiedy dwaj mężczyźni wyciągają za włosy bezbronną kobietę. Pojawia się również postać gosposi, zostawionej przez męża oraz smak mleka, którego picie było nieustającym nakazem. Wykorzystując z pozoru mało istotne epizody, Erpenbeck nadaje im rangę fundamentalnych wspomnień. A właśnie te drobne, błahe szczegóły z życia stają się pretekstem do głębokich refleksji, nam natomiast pozwalają delektować się dobrą prozą. Oto jak narratorka wspomina epizod związany z przyjęciem do szkoły: Ta szkoła jest dla was prezentem, powiedziała egzaminatorka, przyjmując mnie do niej, od kogo chciałam zapytać, ale nie zdążyłam. Są tu jednak uczniowie, mówiła dalej egzaminatorka, którzy nie czują wdzięczności, którzy nie zrozumieli, że za coś, co się dostało w prezencie, trzeba być odpowiedzialnym. Ale jest też tak, chciałam później powiedzieć, kiedy poznałam już koślawe wyposażenie szkoły i żółte wełniane zasłony, kiedy znałam już zapach skwaśniałego mleka, że nikt nie czuje się tutaj jak w domu, a w nocy szkoła jest pusta.
W książce tej mamy do czynienia z wielością różnych wątków, a żaden z nich celowo nie został rozwinięty. To wywołuje zaskoczenie i jednocześnie głód dalszej lektury. W rzeczywistości niewiele wiemy o bohaterce i o czasach, o których mówi. Narratorka ucieka od szczegółów i konkretów, nadając swojej opowieści uniwersalny charakter. Ta książka to bardziej proza poetycka, momentami nawiązująca do stylu biblijnego. Może właśnie dlatego jest tak bardzo przekonująca, bo odwołuje się do ukrytych emocji, które podskórnie w nas tkwią, a których często nie potrafimy wyrazić: Na co mi oczy, jeśli patrzą, a nic nie widzą? Na co mi uszy, jeśli słuchają, a nic nie słyszą? Po co to wszystko obce w mojej głowie? Zniszczyć to, zwój po zwoju, myśleniem, aby spod spodu mogła prześwitywać choć łyżeczka mnie samej.
Próżno doszukać się w książce Jenny Erpenbeck nachalnego moralizatorstwa. To raczej czytelnik musi się wykazać pewną błyskotliwością, by odczytać przesłanie ukryte między wierszami. Obiektem wiwisekcji autorki jest rodzina. Narratorka skupia się na swoich relacjach z rodzicami i najbliższymi. Pojawiają się rodzinne konflikty związane z pieniędzmi, np. kto zapłaci za pogrzeb wujka, ale zawsze rodzina wydaje się być czymś najważniejszym, wartością dającą poczucie bezpieczeństwa: Jesteś naszym największym skarbem, mówi ojciec. Jesteś naszym największym skarbem, mówi też matka. To zdanie jest jednym z tych, w których moi rodzice spotykają się jak na ruchliwym skrzyżowaniu. Dlaczego nie mam rodzeństwa, pytałam matkę wielokrotnie, kiedy byłam mniejsza […] A ojciec powiedział: wszystko się jeszcze może zdarzyć. Te słowo brzmią proroczo, jeśli weźmiemy pod uwagę zaskakujący finał opowiadania. Jak napisał jeden z krytyków Frankfurter Allgemeine Zeitung, - Nikt nie pisze w sposób tak precyzyjny, ściszony, a jednocześnie tak mocny.
Słownik Jenny Erpenbeck to poszarpana narracja i surowe zdania odzierające tekst ze zbędnych emocji. Książka ta podobna jest raczej do chłodnych relacji i sprawozdań niż beletrystyki z prawdziwego zdarzenia. Parafrazując słowa Edwarda Stachury, można by stwierdzić: Ta książka nie jest do przeczytania, ta książka jest do odkrycia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze