Słownik Jenny Erpenbeck to książka bardzo specyficzna. Posługując się poszarpaną narracją, w interesujący sposób przedstawia świat widziany oczami dziecka wychowanego w totalitaryzmie. Jest to jakby współczesna baśń, pełna odniesień do dzieciństwa, o tajemnicach, o których dowiadujemy się w sposób niezwykle dyskretny, wyłącznie między wierszami. Jenny Erpenbeck to przedstawicielka młodej generacji niemieckich pisarzy, laureatka nagrody imienia Ingeborg Bachmann. Proza, którą znajdziemy w jej Słowniku, chociaż pozornie zinfantylizowana, jest tak naprawdę bardzo wnikliwą refleksją o dojrzewaniu.
W książce tej mamy do czynienia z wielością różnych wątków, a żaden z nich celowo nie został rozwinięty. To wywołuje zaskoczenie i jednocześnie głód dalszej lektury. W rzeczywistości niewiele wiemy o bohaterce i o czasach, o których mówi. Narratorka ucieka od szczegółów i konkretów, nadając swojej opowieści uniwersalny charakter. Ta książka to bardziej proza poetycka, momentami nawiązująca do stylu biblijnego. Może właśnie dlatego jest tak bardzo przekonująca, bo odwołuje się do ukrytych emocji, które podskórnie w nas tkwią, a których często nie potrafimy wyrazić: Na co mi oczy, jeśli patrzą, a nic nie widzą? Na co mi uszy, jeśli słuchają, a nic nie słyszą? Po co to wszystko obce w mojej głowie? Zniszczyć to, zwój po zwoju, myśleniem, aby spod spodu mogła prześwitywać choć łyżeczka mnie samej.
Próżno doszukać się w książce Jenny Erpenbeck nachalnego moralizatorstwa. To raczej czytelnik musi się wykazać pewną błyskotliwością, by odczytać przesłanie ukryte między wierszami. Obiektem wiwisekcji autorki jest rodzina. Narratorka skupia się na swoich relacjach z rodzicami i najbliższymi. Pojawiają się rodzinne konflikty związane z pieniędzmi, np. kto zapłaci za pogrzeb wujka, ale zawsze rodzina wydaje się być czymś najważniejszym, wartością dającą poczucie bezpieczeństwa: Jesteś naszym największym skarbem, mówi ojciec. Jesteś naszym największym skarbem, mówi też matka. To zdanie jest jednym z tych, w których moi rodzice spotykają się jak na ruchliwym skrzyżowaniu. Dlaczego nie mam rodzeństwa, pytałam matkę wielokrotnie, kiedy byłam mniejsza [...] A ojciec powiedział: wszystko się jeszcze może zdarzyć. Te słowo brzmią proroczo, jeśli weźmiemy pod uwagę zaskakujący finał opowiadania. Jak napisał jeden z krytyków Frankfurter Allgemeine Zeitung, - Nikt nie pisze w sposób tak precyzyjny, ściszony, a jednocześnie tak mocny.
Słownik Jenny Erpenbeck to poszarpana narracja i surowe zdania odzierające tekst ze zbędnych emocji. Książka ta podobna jest raczej do chłodnych relacji i sprawozdań niż beletrystyki z prawdziwego zdarzenia. Parafrazując słowa Edwarda Stachury, można by stwierdzić: Ta książka nie jest do przeczytania, ta książka jest do odkrycia.