Wyjątkowo jak co roku
EWA PAROL • dawno temuI te cekiny i błyskotki mnie olśniły. Cóż za uniwersalny temat: odejście starego roku i początek nowego. Nikogo nie ominie. Rzecz tak samo oczywista, jak choćby notki o kremach w pismach kobiecych. Gotowa recepta: w zimie – jak się chronić przed mrozem, na wiosnę – jak uczynić skórę promienną po zimie, w lecie – jak chronić przed promieniami UV, a jesienią – jak zregenerować wysuszoną słońcem i opalaniem cerę. I tak w kółko. Tak samo jak z zabawą noworoczną i karnawałem.
Otóż ostatnio miało miejsce coś dziwnego. Dwa moje pomysły na felietony w „Kafeterii” zrealizował ktoś inny. Nie żebym myślała, że ktoś mi je ukradł, ponieważ się z nich nie zwierzam. Raczej z zaskoczeniem odkryłam, że inne osoby mogą myśleć o podobnych sprawach czy nawet w podobny sposób. Tradycyjnie rozmyślałam o nowych tematach, jadąc autobusem. Nie dlatego bynajmniej, że komunikacja miejska dostarcza jakichś niezapomnianych wrażeń (chociaż czasem niestety tak). Po prostu skoro spędzam w autobusach lub/i tramwajach dziennie średnio półtorej godziny, to warto ten czas jakoś wykorzystać.
Pierwsze, co mi przyszło do głowy, a właściwie cały czas w niej siedziało, to kwestia zmiany nielubianej pracy, odejścia z miejsca, w którym się duszę, nawet dosłownie – przez suche powietrze z klimatyzacji. A tu proszę: ktoś mnie ubiegł. Widzę tytuł „Mieliśmy już dość” i od razu wiadomo, o co chodzi. Trudno, zresztą — ile można o tym samym. Ostatnio i tak zrobiłam się strasznie monotematyczna, o czym najlepiej wiedzą moi znajomi. Każda rozmowa kończyła się narzekaniem na to jedno miejsce, w którym spędza się dobre parę godzin dziennie.
Kolejna myśl wynikła niejako z kalendarza. Święta. Prezenty. Zastanowiłam się, czego bym sobie życzyła z tej okazji. Tak ogólnie. Już zaczęła z tego powstawać jakaś całość, kiedy weszłam na stronę i co widzę? „Drogi Święty Mikołaju…”. Mogłabym się pod tym podpisać obiema rękami; no więc klops (fu!, jak ja, wegetarianka, mogłam użyć takiego określenia), w każdym razie nadal jestem w kropce.
Też z powodu presji kalendarza poczułam potrzebę kupna prezentów i wybrałam się na zakupy. Nie było to przyjemne – na przemian wpadałam na ludzi latających w pośpiechu i robiących dokładnie to samo, co ja i na rozstawione wszędzie choinki. Weszłam do sklepu z ubraniami. Właściwie nie po prezent, tylko po szalik. Już grudzień i wypadałoby tę część garderoby nabyć, zwłaszcza że nie wszystkie swetry mają golf. Zaczęłam rozglądać się za szalikami i pierwsze, jakie zobaczyłam, były jedwabne, cienkie, wzorzyste i błyszczące. Obok wisiały jedwabne i satynowe bluzki, przejrzyste, z naszytymi koralikami itd. Niezbyt zimowe. I nagle do mnie dotarło: no przecież Sylwester. Garderobie na tę jedną noc podporządkowane było pół sklepu.
Zawsze przychodzi ta „wyjątkowa, jedyna i niepowtarzalna” noc, choć nie trzeba być specjalnie spostrzegawczym, żeby zauważyć, że skoro powtarza się co rok, to nie może być taka bardzo wyjątkowa.
Kiedyś mnie to nawet irytowało. Ten przymus dobrej zabawy akurat tego a nie innego dnia, te powtarzające się mniej więcej od początku lub w najlepszym razie od połowy listopada pytania: „A co robisz w Sylwestra?”. Potem następne – w co się ubierasz?, itd. A później poszukiwania jakichś beznadziejnych kiecek jednorazowego użytku, które potrafią popsuć nawet świetną zabawę, i wieszanie się na ramieniu różnych panów, którzy zabawę potrafią popsuć jeszcze skuteczniej. Z wyżej wymienionych powodów następnym moim krokiem był bojkot Sylwestra. Został nawet solidnie poparty ideologicznie: skoro różne religie i kultury ustanowiły początek roku w innych terminach, to dlaczego aż tak celebrować nadejście 1 stycznia?
Teraz natomiast myślę sobie tak: po co się tak ekscytować, najlepiej na nic się nie nastawiać, wtedy może okazać się fajnie. I w kilkadziesiąt osób w wynajętej sali czy w knajpie, i w kilka osób w domu. A jak zdarzy się jeszcze inaczej, to też nie tragedia. Pamiętam, jak przywitałam nowy rok parę lat temu: spędziłam go w łóżku (sama) pod kocem, z temperaturą, jedynie w towarzystwie Doxycykliny – ciemnozielonych podłużnych kapsułek. Nawet bez łyczka szampana, w końcu antybiotyk. Stało mi się coś od tego? Oczywiście nic.
Miałam za to dużo czasu na wymyślanie słynnych noworocznych postanowień. To też jeden z głupszych pomysłów, bo albo nazajutrz o nich zapominamy, albo gorzej – pamiętamy i czujemy się sfrustrowani, że nie potrafimy ich dotrzymać. Więc po prostu to sobie darujmy. Jedyne, o co warto się postarać, to żeby było chociaż trochę, stopniowo lepiej. Nie lepiej niż w mijającym roku, nie lepiej niż ma ktoś. Może paradoksalnie: lepiej niż gorzej. Do przodu, do jakiegoś celu – bliższego czy odleglejszego. Byle do czegoś zmierzać. Każdy sobie sam wybierze to „coś”. To tak na początek. Bardzo ogólnie i nieśmiało nam wszystkim tego życzę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze