Scarlett O’Hara była piękna
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuNo i teraz, kochane moje Panie, muszę Wam przypomnieć słynne “Przeminęło z wiatrem”, co każda/każdy to zapewne pamięta, w sensie film na pewno, ale czy książkę, ale czy zdanie ją rozpoczynające? Otóż “Przeminęło z wiatrem” zaczyna się – o ile pamięć mnie nie myli, a egzemplarza nie mam przy sobie (ale jak się to mówi no risk, no fun), kontynuujmy, zaczyna się powieść owa od słów: “Scarlett O”Hara nie była piękna”.
Że o gustach się nie dyskutuje, to wiadomo, choć mnie czasem niektóre gusta porażają, szczególnie te tak zwanego “młodego pokolenia”, co powinno być dla mnie pierwszym sygnałem, że się już starzeję. Siedzę sobie raz ze znajomymi tam gdzie zawsze, obok przy stoliku ledwo rozkwitające pączuszki lat siedemnaście, przejeżdża jakiś efebik na rowerze koloru sraczka metallic, a one: hyyyyy, jaki śliczny rower z fajnym chłopakiem. Rowerek był paskudny, a młody efebik nie mniej, jednak z całą pewnością nie sam młodzieniec, ale połączenie go z rowerem wywołało u nieletnich dziewcząt tak wielki zachwyt. Prosty stąd wniosek, że w jakimkolwiek bądź przypadku tak zwana uroda nie funkcjonuje sama przez się, a powinna być w coś ubrana. Znaczy się czasem jest ubrana w coś materialnego i wówczas gorzej z nią, chyba że taki efebik przyrośnie na stałe do swojego rowerka sraczka metallic, co się – wiadomo – nie da zrobić, ponieważ wedle mojej (chyba niezbyt odważnej) teorii, uroda, jako rzecz po trosze nienamacalna, ubrana w rzeczy materialne być nie może.
Jak mój kolega fotografik, co robi gołe baby, mruży oczka na byle żmijówkę (solarium plus silikon plus pępek na wierzchu plus pupa widoczna jeśli tylko obserwator znajduje się w pozycji niższej niż stojąca – wystarczy, że przysiądzie), to ja już rozumiem, że on je mruży, w sensie te oczka, żeby ją od razu zobaczyć w fotografii czarno-białej, a im mniej ona ma na sobie, tym lepiej mu wyobraźnia działa, ale ostatecznie całość żmijówkowego wizerunku nie za bardzo by na zdjęciu wyszła, gdyby ją chciał zdjąć razem z duszą, toteż raczej takich nie zaprasza na sesję, a kiedy o takiej mówi “ale piękna pani”, to ma na myśli jej pupę na przykład, kompletnie jednak wyjętą z kontekstu całości jej osoby. Jakby rzeczywiście była piękna, to by się z nią umówił, bo umawia się ze wszystkimi pięknymi, choćby miały obwisłe pupy.
Mężczyzna, jak mi się zdaje, jeśli zechce się umówić na randkę, to raczej z całością kobiety, niźli tylko z jej pupą. Otóż znałam kiedyś, a właściwie znam nadal, tylko jakoś rzadko widuję (może ją jakiś milioner wyrwał), pewną dziewczynę, która zrazu wydała mi się brzydka straszliwie. Po raz pierwszy zobaczyłam ją na kursach flamenco, na które już nie chodzę, bo mam halluxy i jak tupię nóżką, to ból mnie przeszywa do samego mózgu. Weszło to-to na salę i się prezentowało jak następuje: nóżynki króciuchne, zawieszenie niskie, tułów czegoś za długi, włos rzadki, rączki jak precelki, nosek jak kartofel, zdało by się – wcielenie brzydoty. Smutek, proszę Państwa. Nagle dziewczę się uśmiechnęło, a mnie powietrze, które zaczerpnęłam, nie chciało wyjść żadną stroną i myślałam, że wybuchnie przez uszy. Nie wiem skąd – ale chyba jakoś ze środka – wyszła na jej oblicze uroda tak wspaniała, że gdzie tam do niej tym wszystkim wymuskanym, długonogim, wiotkim stworzeniom. Oczywista, Państwo mogą sobie pomyśleć, że piękno kobiece oceniane przez kobietę zgoła inaczej się prezentuje, gdy opiniowane jest przez rodzaj męski, ale w tym przypadku przynajmniej – nic podobnego; bo oto zdarzyło mi się ową dziewczynę poznać cokolwiek bliżej, widywać przy moich uroczych kolegach, którzy zwykli szeroko komentować każdą płeć piękną w pobliżu i za każdym razem, kiedyśmy ją widzieli, koledzy mówili: ta W. jest nieprawdopodobna.
No i teraz, kochane moje Panie, muszę Wam przypomnieć słynne “Przeminęło z wiatrem”, co każda/każdy to zapewne pamięta, w sensie film na pewno, ale czy książkę, ale czy zdanie ją rozpoczynające? Otóż “Przeminęło z wiatrem” zaczyna się – o ile pamięć mnie nie myli, a egzemplarza nie mam przy sobie (ale jak się to mówi no risk, no fun), kontynuujmy, zaczyna się powieść owa od słów: “Scarlett O”Hara nie była piękna”. No nie była. Wedle Margaret Mitchell, która ją sobie wymyśliła, opisała, przeniosła na kartki – nie. Ale jak widzimy na ekranie Vivien Leigh, to nam dech zapiera, co to za powalająca piękność, ta aktorka, piękność fizyczna, piękność namacalna, bezdyskusyjna, gdyby ją zastąpić moją znajomą z flamenco, film by nie przeszedł do historii, lecz przeszedł z Vivien Leigh, ubraną w klatki filmowe, szczególnie dla niej łaskawe, pokazujące, że ma na zewnątrz wszystko proporcjonalne, gładkie, przypudrowane i w paście gorsetem ściśnięte. Gdybyż ją wyzbyć, tę Scarlett O’Harę z całego jej wdzięku, z całego charakteru, zgoła by pozostała przeciętną i szarą.
Jeden mój znajomy ujrzał raz dziewczę całkiem wyjątkowe, taka mała pastereczka, sukienczyna biała, włos jak len, oczy niebieskie, nieco rozmarzone, rysy mało regularne, znać jednak był w nich wdzięk jakiś, bo się zachwycił. Kropelki potu miała na czole, bo romantycznie przybiegła z bukiecikiem kwiatków, przybiegła lekko, roześmiana, zaczerwieniona na policzkach, urocza, ale nikt poza nim nie zwrócił na nią uwagi. Umówili się. Widać strasznie mu się chciała podobać jeszcze bardziej, bo na randkę przyszła w czerni, mini, szmince, na obcasach, co jej kazały zmienić krok na bardziej dostojny, i pachnidło jakieś ciągnęło się za nią z pięćdziesiąt metrów wstecz.
Więcej się nie spotkali.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze