Mam skórę tłustą, już na szczęście bez trądziku, ale wciąż ze skłonnościami do nieprzyjemnych niespodzianek tego typu, a przy tym dość wrażliwą naczyniowo i skłonną do powierzchniowego przesuszenia. No i teraz, u progu zimy, to przesuszenie i szorstkość stały się już zanadto widoczne. Wierzę w zbawienną moc złuszczania, bo nieraz go doświadczyłam i to w wersji silnie działającej, wykonywanej przez kosmetyczkę lub dermatologa. "Przerabiałam" głębokie peelingi ziołowe, glikolowe i z użyciem mieszanek kwasów, jak również mikrodermabrazję robioną za pomocą specjalnego aparatu, wyrzucającego cząsteczki tlenku glinu pod ciśnieniem wody. Ale tym razem sięgnęłam więc po "domową mikrodermabrazję" Lirene, chcąc na własnej skórze sprawdzić, czy więcej w tym peelingu, czy marketingu...
W bardzo estetycznym opakowaniu (duże pudełko) znajduje się buteleczka z "pre-peelingiem", czyli rodzajem toniku z kwasami AHA w składzie, następnie tubka z peelingiem właściwym i tubka z kremem.
Zabieg jest bardzo prosty i krótki - najpierw należy przetrzeć oczyszczoną skórę tonikiem pre-peelingującym, co ma za zadanie "rozluźnić wiązania pomiędzy obumarłymi komórkami naskórka" i ułatwić działanie peelingowi właściwemu. Następnie, nie czekając, aż tonik się wchłonie lub wyschnie, należy nałożyć peeling właściwy i masować nim twarz około minuty, tak jak każdym zwykłym peelingiem.
Preparat jest biały, ma bardzo gęste, drobne, dość ostre kuleczki ścierające (polietylen). Trzeba lekko zwilżyć dłonie, inaczej masaż jest utrudniony. Peeling jest ostry - wrażliwcom odradzam, z resztą na opakowaniu wyraźnie napisano, że nie jest to kosmetyk przeznaczony dla skór wrażliwych lub z popękanymi naczyniami.
Po wykonaniu krótkiego masażu peeling należy spłukać chłodną wodą. Skóra jest trochę zaczerwieniona. Ostatnim etapem jest nałożenie kremu łagodzącego. Zawiera on m.in. alantoinę, witaminę E, fitokolagen oraz wysoki filtr przeciwsłoneczny (SPF 30). Ma uspokoić skórę po peelingu, odżywić ją, działać przeciwzmarszczkowo i chronić. Krem jest lekki, w miarę dobrze się wchłania, toleruje go nawet moja skłonna do przetłuszczenia skóra.
Teraz o efekcie - nie mogę ocenić, jak to wszystko działa na zmarszczki, bo po pierwsze niewiele ich mam (kilka mimicznych na czole), po drugie wykonałam dopiero jeden zabieg, a o efekcie ostatecznym należałoby mówić po skończonej kuracji. Natomiast mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że po żadnym kosmetyku stosowanym w domu nie miałam tak gładkiej skóry, jak po mikrodermabrazji Lirene.
Dotknięcie własnej twarzy po wykonanym zabiegu to czysta przyjemność. Podrażnienie znika w krótkim czasie, a pozostaje perfekcyjnie wygładzona skóra. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknął łuszczący się, przesuszony naskórek.
Uważam, że taki zabieg to świetna alternatywa dla mikrodermabrazji wykonywanej maszynerią w salonie kosmetycznym, efekt jest naprawdę porównywalny, no a cena... To wszystko kosztuje niecałe 40 zł i ma wystarczyć na kurację, która powinna się składać z jednego, maksymalnie dwóch zabiegów tygodniowo przez trzy tygodnie (cena jednego zabiegu w salonie to minimum 100zł). Domowe mikrodermabrazje stały się teraz bardzo modne i wiele firm ma je w swojej ofercie, za to niewiele za tak niską cenę.
Polecam!
Producent | Laboratorium Kosmetyczne Dr Irena Eris |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja twarzy |
Rodzaj | Peelingi: klasyczne |
Przybliżona cena | 39.00 PLN |