Chińska żywność w naszych sklepach. Dlaczego lepiej jej unikać?
REDAKCJA • dawno temuOszukane orzechy włoskie z kamieniem w skorupce? Ryż wyglądający jak prawdziwy, a wykonany z plastiku? Grudki ziemi zamiast czarnego pieprzu? Co parę miesięcy podrabiana żywność z Chin staje się negatywnym bohaterem doniesień agencji prasowych i organizacji zajmujących się ekologią. Także na polski rynek dociera wiele produktów, których nie powinniśmy brać do ust.
Winne pestycydy
Na chińskich plantacjach używa się kilka razy więcej środków chemicznych niż w Europie. Jak obliczono, na rynku jest tam ok. 28 tysięcy rodzajów pestycydów. Według danych zebranych przez ekspertów organizacji Foodwatch, zajmującej się dokumentowaniem przypadków stosowania niedozwolonych metod produkcji żywności, praktycznie cała wyhodowana w Chinach żywność jest nafaszerowana chemikaliami.
Na chińskich plantacjach arbuzów zdarzały się przypadki wybuchów owoców. Jak stwierdzono, rolnicy podlewali je zbyt dużą ilością forchlorfenuranu – hormonu wzrostu. W pochodzącym z Chin czosnku znaleziono pestycydy – forat i paration. W cytrusach – spore ilości triazofosu, w gruszkach owadobójczego heksachloracykloheksanu. Niebezpieczne mogą być też grzyby sprowadzane z Chin – zawierają nikotynę, jeden ze składników pestycydów zabronionych w Europie.
Według Greenpeace do najbardziej skażonych produktów na świecie należy chińska herbata, w której znaleziono metale ciężkie, miedź i azotox – środek owadobójczy.
W 2012 roku w Niemczech 11 tysięcy ludzi zaraziło się norawirusem, który pochodził z mrożonych chińskich truskawek, a w 2013 w mrożonkach zidentyfikowano wirus żółtaczki zakaźnej typu A.
Chińskie jedzenie w naszych sklepach
Polska importuje z Chin przed wszystkim ryby, owoce morza, warzywa oraz przetwory warzywne, ale także wiele innych produktów i półproduktów spożywczych. Importem żywności zajmują się na masową skalę wielkie firmy zaopatrujące sieci sklepów. Organizacja Foodwatch od lat walczy, by wszystko co chińskie miało stosowne oznaczenia, ale często nie jest to przestrzegane. Także na opakowaniach kupowanych u nas importowanych przypraw znajdziemy markę dystrybutora, ale już przeważnie nie dowiemy się, skąd sprowadził dany towar. Informacji takich próżno też szukać na stronach internetowych.
Produkty, których lepiej unikać:
- Ryby – Chiny są potentatem w hodowli tilapii i pangi. Obydwa gatunki żerują na dnie zbiorników i żywią się odpadami. Amerykańskie badania ujawniły obecność w ich mięsie całej tablicy Mendelejewa. Masowa produkcja w złych warunkach sanitarnych i z użyciem niedozwolonych środków chemicznych, ma wpływ na korzystną cenę tej ryby. Dlatego jest łatwo dostępna także w polskich sklepach.
- Soki – aż połowa soków jabłkowych produkowanych z koncentratów w Stanach Zjednoczonych pochodzi z Chin i zawiera niedozwolone pestycydy. W Polsce, mając obfitość własnych jabłek, mamy mniejsze szanse na sok z chińskiego koncentratu, ale wiele zagranicznych sklepów sieciowych i tak go sprowadza, bo chiński koncentrat jest zdecydowanie tańszy. Jak zbadano w USA, aż połowa rynku zdominowana jest w tym kraju przez soki chińskie.
- Chiński czosnek biały, często pryskany chlorem dla uzyskania takiego koloru, jest najpowszechniej sprowadzanym do Polski produktem. Zupełnie niepotrzebnie, bo mamy dość własnego, zdrowego czosnku. Ten z Chin jest bardzo lekki i tym różni się od polskiego. Bulwy są gładkie i jasne. Aż 1/3 czosnku sprzedawanego na świecie pochodzi z Chin. Jest w nim tak dużo chemii, że ma nieprzyjemny, chemiczny smak.
- Czarny pieprz – ponieważ do uprawy tej najstarszej przyprawy świata konieczny jest tropikalny klimat, jesteśmy skazani na kupowanie ziaren z importu. Największe zbiory pieprzu osiągają Wietnamczycy, masowo uprawia się go także w Indiach i Indonezji. W partiach sprowadzanych z Chin zdarza się, że oszuści zastępują ziarenka czarnego pieprzu błotem, a grudki mąki imitują pieprz biały. Polscy dystrybutorzy przypraw nie opisują na opakowaniach, skąd pochodzą konkretne ziarna. Niezbyt chętnie dzielą się tą wiedzą także na swoich stronach internetowych.
- Zielony groszek – wytworzony z białego grochu, soi i pirosiarczanu sodu, uzupełniony zielonym barwnikiem, był w masowej produkcji w Chinach w 2005 roku. Być może produkowany i eksportowany w świat jest nadal. Poznamy się na nim podczas gotowania – woda będzie zielonkawa, a on sam twardy.
- Imbir – warto wiedzieć, od kogo kupujemy to kłącze słynące ze zdrowotnych właściwości, bo jest to jedna z najważniejszych przypraw chińskiej kuchni. Odkryto, że na plantacjach w Chinach pryskany bywa niebezpiecznym, rakotwórczym pestycydem.
- Cynamon Cassia z Chin – zdecydowanie tańszy, ale też gorszy jakościowo. Zawiera znacznie więcej szkodliwej dla zdrowia kumaryny, substancji, która może doprowadzić do uszkodzenia wątroby. Zdecydowanie zdrowszy jest cynamon z Cejlonu i to jego uważa się za prawdziwy. By odróżnić prawdziwy cynamon od chińskiego nie wystarczy tylko informacja na opakowaniu, bo często takiej nie znajdziemy. Wysuszona kora cynamonowca cejlońskiego wygląda jak cygaro, składa się z wielu cienkich zwiniętych warstw, jest krucha i łatwa do zmielenia. Laski chińskiego cynamonu są twarde i puste w środku. Cynamon z Chin jest bardziej ostry.
- Jagody goi – te popularne i okrzyknięte nadprzyrodzonymi wręcz właściwościami owoce można kupić za bezcen w każdym chińskim sklepie. Krzew, na którym dojrzewają, to kolcowój pospolity – jeden z popularniejszych w tym kraju krzewów. Jeśli będziemy prowadzili własne śledztwo na temat pochodzenia zachwalanych nam ziaren w sklepie eko, możemy usłyszeć, że to jagody tybetańskie. Kłopot w tym, że w ogóle tam nie rosną. Na jeszcze jedną niejasność zwraca uwagę Fundacja Pro-Test – badania nad jagodami goji w większości pochodzą z Chin a innych wiarygodnych ustaleń dotyczących ich mocy antyoksydacyjnej i uodparniającej nie ma. Może bezpieczniej jeść naszą żurawinę?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze