Nikomu nie pomagam!
REDAKCJA • dawno temuJestem warszawianką, mamy z mężem dwoje dzieci. Całe życie wynajmujemy mieszkania (największe miało 38 m2). Nie mamy samochodu. Po opłaceniu wynajmu i wszystkiego innego, co w życiu trzeba co miesiąc opłacić, nasza "życiowa" stawka wynosi 10 zł na osobę. Wiele osób ma pretensje do uboższych. A to jesteśmy leniwi, a to niewykształceni, a to za mało przebojowi. Płodzimy za dużo dzieci, jesteśmy samolubni i bez serca, niesolidarni, bo nikomu nie pomagamy. Pragnę więc przypomnieć, że aby komuś pomóc, trzeba mieć pieniądze lub czas.
Jestem warszawianką, mamy z mężem dwoje dzieci, które różni tylko 15 miesięcy. Całe życie wynajmujemy mieszkania (największe miało 38 m²), kierując się bliskością pracy, ale przede wszystkim przedszkola, potem szkoły, gimnazjum i tak dalej. Nie mamy samochodu. Po opłaceniu wynajmu i wszystkiego innego, co w życiu trzeba co miesiąc opłacić, nasza "życiowa" stawka wynosi 10 zł na osobę. Niewiarygodne? Nieprawda. I nie piszę tego, żeby się skarżyć, tylko żeby niektórym coś uświadomić.
Otóż, takich rodzin jak nasza jest większość, nie mniejszość – bez perspektyw na kupno, kredyt, spłacanie, urządzanie własnego mieszkania. Stać nas na wynajem, ale nie mamy tzw. zdolności, i tego się nie przeskoczy. Natomiast na uzyskanie mieszkania komunalnego zarabiamy… za dużo.
Wiele osób ma pretensje do uboższych, wytyka ich palcami jak zwyrodnialców. A to jesteśmy leniwi, a to niewykształceni, a to za mało przebojowi. Płodzimy za dużo dzieci, jesteśmy samolubni i bez serca, niesolidarni społecznie, bo wszystko dla siebie, nikomu nie pomagamy.
Pragnę więc przypomnieć, że aby komuś pomóc, trzeba mieć pieniądze lub czas (lub jedno i drugie). Pomaganie to luksus, owa nadbudowa, gdy już ma się bazę. Dlatego osobiście tak bardzo cenię ludzi zamożnych, którzy pomagają innym – nie na pokaz czy dla reklamy, lecz dlatego, że mają więcej pieniędzy niż im potrzeba, wiedzą to i chcą się podzielić. Ja nie mam.
Kiedy byłam studentką i kupowałam sobie bułkę z kefirem, częstokroć stał koło mnie kolega student, gapiąc się w ten superzestaw głodnym wzrokiem. WTEDY stać mnie było, by jemu kupić to samo. Dziś niestety na pierwszym miejscu są dzieci. Muszą mieć książki, zeszyty, buty i jedzenie na talerzu. Ciężko i długo z mężem pracujemy, żeby tego nie zabrakło, dlatego wieczorem, po wyprowadzeniu psa, posprzątaniu, wypraniu, ugotowaniu, pozmywaniu, pomożeniu w lekcjach — nie miałabym już siły pobiec na wolontariat. Uwierzcie mi.
Udzieliłam się tylko raz ostatnio – poparłam czynnie protest mieszkańców w warszawskim barze Prasowym, który postanowiono zlikwidować. Zjedliśmy tam z rodziną wiele pysznych obiadów na naszą kieszeń i spotkaliśmy tam wiele rodzin takich, jak my. Szczęśliwych, spełnionych, czasem tylko nieco zmęczonych.
Proszę nie gardzić ludźmi, którzy nie parkują luksusowymi autami w centrach biznesowych i handlowych, i nie wysyłają co miesiąc ostatnich pieniążków z emerytury na ratowanie rysiów, koni, piesków, dzieci etc. Nas stać tylko na utrzymanie dwojga dzieci i jednego pieska. Do nikogo nie wyciągamy ręki po pomoc i nie żyjemy ponad stan. Przepraszamy wszystkich kręcących nosem, ale na razie to wszystko, co jesteśmy w stanie wnieść do globalnej rzeczywistości.
Czekamy też, nie ukrywam, na ruch ze strony Państwa, które jak nikt opędza się od swoich obowiązków wobec obywateli.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze