Na cenzurowanym
MAGDALENA LITTERER • dawno temuCenzura w kinematografii w krajach demokratycznych polega na eliminowaniu z filmów treści obscenicznych i brutalnych, a więc słownictwa, scen okrucieństwa i seksu, które mogłyby wpłynąć negatywnie na psychikę dzieci i młodzieży. Lobby procenzorskie zostało ostatnimi laty zepchnięte do defensywy przez walczących o prawo pełnej swobody ekspresji artystów, za którymi stanęła ta wielka siła, jaką jest przyzwolenie społeczne.
Kinowej wersji produkcji filmowych raczej się nie cenzuruje, choć miało to już miejscew przypadku importowanych z Europy filmów, natomiast wiele firm amerykańskichoferuje usługi, dzięki którym widz indywidualnie i na własny użytek podejmujedecyzję o ocenzurowaniu filmu odtwarzanego z DVD. Cenzura "na życzenie" jestmożliwa dzięki temu, że legalne kopie DVD filmu są poddawane takiemu montażowi,że kupujący lub wypożyczający DVD ma możliwość obejrzenia filmu zarównow wersji kinowej, jak i w wersji, w której wulgaryzmy i wiadome sceny są usuniętebądź zretuszowane i złagodzone.
W tym solidarnym bloku konsumentów i twórców zjednoczonych przeciwko stróżommoralności pojawiły się ostatnio poważne pęknięcia. Reżyserzy Steven Spielbergi Steven Soderbergh uznali, że są "osobiście zranieni", kiedy ktoś świadomie oglądazmieniona kopię ich filmów i pozwali ze skutkiem pozytywnym dla siebie firmy zajmującesię wyżej opisaną praktyką. Sąd przychylił się do europejskiej doktryny prawa,która uznaje, że prawa moralne twórcy nie wygasa w pełni nawet po sprzedaniuprzez niego praw do dzieła w tym zakresie, że może on zakazać zniekształcania,ocenzurowania, modulowania, czy jakichkolwiek innych manipulacji na nim. Odtądbędzie można oglądać film t y l k o w takiej formie, w jakiejzażyczył sobie tego sam twórca. W postawie gigantów amerykańskiej kinematografiinie ma obłudy, bowiem przeforsowane prawo w sensie finansowym działa na ich niekorzyść.
Wydaje mi się, że za sprawą możliwości, jakie oferuje format DVD, znaleźliśmy sięw punkcie, w którym nie ma kompromisu między interesem i intencją twórcy filmu a interesemjego odbiorców. Czy zgodny z zasadą poszanowania wolności słowa i prawa do informacjijest zakaz uprzedzania widzów, gdzie mogą się spodziewać scen, których wyświetleniamogli by chcieć uniknąć? "Rasowy" artysta powiedziałby, że przecież nikt nie ma obowiązku zapoznawaniasię z jego twórczością i jeśli ktoś się już decyduje, robi to na swoją własną odpowiedzialność.Może i racja, ale jeśliby ująć zagadnienie od strony przyczyn, którepowodują największe i najbardziej znaczące przekłamania pierwotnej treści, którą mado przekazania artysta, to są nimi: wadliwa percepcja samych ludzi, a więc nieuwaga,luki w wykształceniu i w końcu niewrażliwość na pewne treści emocjonalne.
Warto sobie zadać także pytanie o to, dlaczego istnieje duże zapotrzebowanie na filmycenzurowane w formacie DVD. Odpowiedź nie będzie może jednoznacznym argumentemza przyzwoleniem na ingerencję w treść dokonań reżyserów, lecz — takie żywięprzekonanie — głosem zdrowego rozsądku. Podczas gdy do kina chodzi się w parach,czy z kolegami, filmy na DVD odtwarza się zazwyczaj w innym gronie — rodzinnymoraz różnorodnym pod względem wieku, stopnia i rodzaju zażyłości. Scena czy wypowiedź,która w ciemnym kinie ani nie zbulwersuje statecznego małżeństwa, ani ich nastoletniego synaw towarzystwie kumpla i nowo poznanej dziewczyny, we wspólnym gronie przed telewizoremmoże każdego z nich wprawić w nie lada zaambarasowanie. W amerykańskiej rozrywce dla szerokiejpubliczności trudno dziś znaleźć film, w którym by nie padł żart na temat "robienia laski"i "walenia konia", co po decyzji o zakazie cenzurowania filmów skazuje rodziny nie chcące przeżywaćzażenowania w obecności dzieci w wieku szkolnym na wieczne oglądanie "Flinstone'ów" i filmówz serii o Świętym Mikołaju.
Rygorystyczny stosunek reżyserów do zachowania oryginalnej treści własnego filmu — o ironio!- nie idzie w parze z szacunkiem do książek, na podstawie których reżyserzy ci kręcą owefilmy. "Raport mniejszości" Philipa K. Dick'a w ekranizacji Steven Spielberg to obraz blady,strywializowany i z którego z szatańską precyzją wycięto treści, które uchodzić powinnyza esencjonalne dla przekazu tej książki. Drugi wielki i wrażliwy na punkcie"integralności swoich dokonań artystycznych" reżyser Hollywoodu, Steven Soderbergh, przeniósłostatnio na duży ekran powieść Stanisława Lema - "Solaris", której filmową interpretacjąnasz pisarz nie jest zachwycony. Lem w udzielanym rok temu wywiadzie wręcz mówił,że gdyby mógł, to by zatrzymał produkcję filmu "Solaris", ponieważ i w tym przypadku reżyserz wytwórni marzeń pominął w scenariuszu wszystko to, co w książce było najwartościowsze.
Mnie, zdegustowanej wyczynami Hollywodu przedstawicielce widowni, pozostaje jedyniewestchnąć z żalu, że obrońcy firm retuszujących z filmów świństewka na słuszne potrzebymałomiasteczkowej rodzinki nie wpadli na machiaweliczny pomysł, by zwrócić siędo Stanisława Lema z propozycją, że w jego imieniu złożą pozew przeciwko Soderbergh'owi.Niech od miecza ginie ten, kto nim wojuje!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze