Szkoła wieczorowa, ale w trybie dziennym
LAURA BAKALARSKA • dawno temuSzkoły publiczne utrzymywane są z budżetu, czyli również z moich pieniędzy. Więc ja płacę za naukę, a nie za bujanie. Bujać się to Dzieć umie sam, odkąd pamiętam. Ledwo się urodził, a już nieźle bujał. Podobnie działo się w innych szkołach, do których chodziły dzieci moich znajomych. Potomstwo odbywało maraton zastępstw albo już wieczorem pertraktowało, czy mogłoby nie iść do szkoły, tylko z koleżanką do kina.
Szkoła publiczna funkcjonuje trochę tak jak niektóre urzędy. Tezę tę sformułowałam na podstawie doświadczeń Dziecia i obserwacji własnych. Przez kilka lat Dzieć chodził do ekskluzywnej prywatnej szkoły. Lekcje w niej trwały po 40 minut, przerwy 5, żeby w ciągu dnia zmieścić więcej przedmiotów. Zatwierdzająca rada pedagogiczna odbywała się na dzień przed rozdaniem świadectw, a nauka trwała do ostatniego dnia roku szkolnego. Zarówno uczniowie, jak i nauczyciele tyrali ciężko do ostatniej chwili, chociaż placówka ta nie stawiała sobie za cel przygotowania dzieciaków do wyścigu szczurów.
Dwa ostatnie lata Dzieć uczęszczał do szkoły publicznej. W zeszłym roku zatwierdzająca rada pedagogiczna odbyła się na początku czerwca. Potem się chodziło a to do zoo, a to gdzieś tam, a to na grób pani nauczycielki, a to do kościoła. Jeżeli w ogóle odbywały się jakieś lekcje, to w majestacie prawa rżnęło się na nich w wisielca i kalambury. Plecaczek leciutki, nauki zero. Trzeba się jakoś było przebujać do rozdania świadectw.
Nawet w szkołach społecznych. Zważyć należy, że czesne w takiej szkole to jakieś 800–1000 złotych miesięcznie. Czyli rodzice płacą 400 lub 500 złotych za dwa tygodnie nicnierobienia? Bo mnie się wydaje, że nic nie robić to można całkiem za darmo, w domu.
To nieprawda, że publiczna szkoła nie kosztuje nic a nic. Płacimy za nią wszyscy, swoimi podatkami. Gimnazjalistka z klasy drugiej pod koniec zeszłego roku z klasą odwiedziła zoo, grób nauczycielki, potem miała piknik (gdyby lało, to w sali gimnastycznej) – matka musiała wręczyć koc i kapelusz.
W klasie trzeciej nauczyciele podnosili wielki krzyk, że uczniowie się nie uczą, a przecież czekają ich egzaminy. Tymczasem polonista był nieobecny przez cztery miesiące. Na ten czas wprawdzie załatwiono zastępstwo, ale nauczyciel po powrocie z chorobowego nie uznał wystawionych przez swojego zastępcę ocen. Inna pani również nagminnie nie przychodziła na lekcje. Pani dyrektor rzekła rozsierdzonym rodzicom, że nie może jej zwolnić, bo każdy ma prawo chorować. Ale za to były dni papieskie, rekolekcje, modlitwy, wycieczki do domu dziecka, wigilie, jajeczka i diabli wiedzą co jeszcze.
Znajoma matka obliczała kiedyś w desperacji, ile średnio przypada nauki na czas pobytu w szkole podstawowej przez cały rok szkolny.
– Odliczyłam – powiedziała – kina, teatry, zoo, parki wodne (bez nauki pływania, ma się rozumieć), pokazy sztukmistrzów, dyskoteki, dni dziewczyn, chłopaków, zwierząt, szkoły, dzielnicy, biegów po coś, mikołajki, wigilię jajek wielkanocnych, dni europejskie z apelami, pozoranckie rekolekcje. Nie odliczałam zawodów sportowych, olimpiad przedmiotowych i sensownych warsztatów. Wyszło mi, że jedna trzecia dni przeznaczonych na naukę (i tak okrojonych przeraźliwie przez święta, ferie i zielone szkoły) jest rzeczywiście nauce poświęcona.
Jeżeli szkoła nie organizuje tych jasełek, dyrekcja naraża się na zarzut, że nie realizuje programu. Mamy zatem szkołę wieczorową w trybie dziennym, (przeczytajcie sobie w podręczniku, pojutrze będzie klasówka). Do szkoły chodzi się nie po naukę, ale po zaliczenia. Ostatnio zagrożono, że te dzieci, które migają się od dyskotek, wyjść do kina itp., będą miały obniżony stopień ze sprawowania.
Gdyby szkoła w ciągu tych 60 godzin pod koniec roku nauczyła, jak się uczyć – to by było świetnie. Dziecko, które umie znaleźć coś samodzielnie w słowniku czy encyklopedii i zna parę idiomów, uchodzi za geniusza. Zapewne słusznie. Dzisiaj mamy: teatrzyk, piknik, wyjście do kościoła i próbę poloneza, ponieważ w gimnazjum absolutnie nie można się obejść bez balu gimnazjalnego.
A Bóg to widzi i nie grzmi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze