Opakowanie maseczki jest dość groteskowe, firma mało znana a dodatkowo niezbyt miłe wspomnienia dotyczące działania drożdży na moją kapryśną cerę podpowiadały mi żeby jednak nie używać tego kosmetyku. Ale cóż, wygrałam ją w jakimś konkursie i trochę szkoda było wyrzucić kosmetyk bez wypróbowania, kierując się jedynie tymi mało znaczącymi przesłankami. Więc, raz kozie śmierć, i spróbowałam.
Maseczka przeznaczona jest do najbardziej kłopotliwego rodzaju cery: trądzikowej a do tego wrażliwej. Jej działanie, zatem musi być delikatne, a zarazem stanowcze. Oczyszcza skórę, ale w bardzo nietypowy sposób, otóż „wyciąga” z jej głębi zanieczyszczenia, które gromadzą się tuż pod naskórkiem, ale są wtedy łatwe do usunięcia. W praktyce wygląda to tak, że po pierwszym zastosowaniu, paradoksalnie wyprysków jest więcej, jednak już następnego dnia wszystko znika, cera robi się gładka i nic nowego się nie pojawia. Przy kolejnym zastosowaniu i regularności, nie powoduje już takich „wysypów”. Przy okazji poprawia pracę gruczołów łojowych i skóra przetłuszcza się dużo mniej. Nie wysusza skóry, wręcz przeciwnie, nawilża a nawet lekko natłuszcza - skóra po niej jest elastyczna i nie łuszczy się.
Jej konsystencja jest gęsta i kremowa, bardzo miło „nosi” się ją na twarzy. Niestety producentowi nie udało się zatuszować jej drożdżowego zapachu. Po 10 – 15 minutach należy ją zetrzeć wacikiem nasączonym wodą, ja jednak polecam spłukanie twarzy pod bieżącym strumieniem, tłustawa warstewka będzie wtedy mniej uciążliwa.
Opakowanie to, jak wspomniałam, brzydka tuba z zakrętką, mieszcząca 70ml. Ale oczywiście to nie jest najważniejsze. Ważne, że maseczka działa, i to całkiem przyzwoicie.
Polecam odważnym.
Producent | BanDi |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja twarzy |
Rodzaj | Maseczki: przeciwtrądzikowe |
Przybliżona cena | 15.00 PLN |