„Nie można pozwolić sobie na to, by stać w miejscu”. Wywiad z Anną Sakowicz
MAŁGORZATA MROZEK • dawno temu- Pamiętam dzień, kiedy wzięłam swoją pierwszą książkę do ręki. Płakałam, ale przede wszystkim bałam się tego, co będzie dalej. Przecież spełniło się największe marzenie mojego życia! I co teraz? Może to zabrzmi śmiesznie czy infantylnie, ale bałam się, że to już koniec, że moje życie zaraz się skończy – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Anna Sakowicz, autorka zbioru humoresek „Żółta tabletka” oraz powieści „Złodziejka marzeń” i „Szepty dzieciństwa”.
Jak zostać spełnioną kurą domową? Samo „latanie na szmacie”, o którym wspomina pani na blogu i w jednej z książek, raczej nie wystarczy.
Z pewnością nie wystarczy. Trzeba mieć jeszcze dla kogo „latać na szmacie”. A tak na poważnie, to kiedy musiałam zwolnić się z pracy (po 17 latach) z powodu przeprowadzki, poczułam się kurą domową i nie umiałam poradzić sobie z tym psychicznie, bałam się, że skończy się to depresją, starałam się więc najpierw tę kurę oswoić poprzez śmiech i groteskę, a dopiero potem ją polubiłam, bo okazało się, że mogę być niestereotypową kurą domową, mieć pasje, marzenia, cele i znów poczuć się potrzebną nie tylko w domu, lecz także zawodowo. Dzisiaj więc śmiało mogę powiedzieć, że jestem spełnioną i niestereotypową „kurą domową”, bo prowadzę działalność gospodarczą, piszę dwa blogi, wydaję książki, jeżdżę na spotkania autorskie, ale większość czasu spędzam w domu, mogę piec ciasta, chleb i „robić dom”. Taki prawdziwy. Pachnący wypiekami.
Wiele autobiograficznych wątków pojawiło się w pani drugiej książce o przewrotnym tytule „Złodziejka marzeń”. Co jest tą tytułową złodziejką marzeń – bierność, rutyna, a może jeszcze coś innego?
Złodziejem marzeń w zasadzie może być wszystko, co powoduje, że o nich zapominamy. Oczywiście, może to być bierność, rutyna, poddanie się, brak chęci walki, ale też choroba. Ona jest najokrutniejszą ze złodziejek, bo jak mówi jedna z moich bohaterek, kradnie prawie wszystkie marzenia, pozostawiając w zamian tylko jedno, najtrudniejsze marzenie o byciu zdrowym.
W jednym z wywiadów przyznała pani, że o pisaniu książek marzyła od dawna. Swoje marzenie spełniła pani dopiero po rezygnacji z pracy i przeprowadzce do Starogardu Gdańskiego. Na swoim blogu spełnianie marzeń określa pani z kolei jako przenoszenie gór. Podążanie za marzeniami jest aktem odwagi?
Myślę, że tak. Pamiętam dzień, kiedy wzięłam swoją pierwszą książkę do ręki. Płakałam, ale przede wszystkim bałam się tego, co będzie dalej. Przecież spełniło się największe marzenie mojego życia! I co teraz? Może to zabrzmi śmiesznie czy infantylnie, ale bałam się, że to już koniec, że moje życie zaraz się skończy. Bałam się też konfrontacji z czytelnikiem, pierwszych recenzji. Miałam przecież świadomość, że uczę się pisania, że jeszcze wiele mam do zrobienia, że muszę przenieść niejedną górę.
„Okazało się jednak, że nie ma co się bać własnych marzeń. One i tak znajdą człowieka, wcześniej czy później”. To cytat z bloga „Kura pazurem”. Baśka z „Szeptów dzieciństwa” po ponownym spotkaniu koleżanki ze szkolnej ławki marzy o dostatnim życiu i niezbyt dobrze na tym wychodzi. Może więc za marzeniami nie zawsze warto podążać?
Z pewnością zależy to od tego, o czym marzymy. Wydaje mi się, że mało ważne są marzenia dotyczące sfery materialnej, pieniędzy, bogactwa czy sławy. Za tymi bym nie podążała, bo można się zagubić. Jednak jeżeli nasze marzenia są wynikiem pasji, talentów i zainteresowań, to chyba trzeba nad nimi popracować, dać się im odnaleźć. Mam wrażenie, że czasami los bywa przebiegły i tak pokieruje naszym życiem, że wcześniej czy później marzenia nas znajdą. Mam poczucie, że ja do swoich dochodziłam okrężną drogą, być może bałam się je realizować, a one i tak mnie znalazły. A być może potrzebowałam kogoś, kto mnie wesprze, da nadzieję, pozwolić uwierzyć w to, co wcześniej wydawało się niemożliwe.
Życie Baśki zdaje się być zdeterminowane przez widmo przeszłości. Pani zdaniem trudno od niego się uwolnić?
Myślę, że trudno. Przeszłość nas determinuje, wpływa na nasze życie. Czasami trudno się od niej oderwać, czasami trzeba terapii, a czasami spotkać kogoś, kto nam pomoże zapomnieć o bolesnych doświadczeniach z przeszłości.
Bohaterki pani książek zawsze stają na nogi. Czytając kolejne opowieści dochodzimy do wniosku, że życie pisze różne scenariusze, ale efekt powinien być zawsze taki sam – rozpoczęcie nowego etapu bez oglądania się za siebie. Mam wrażenie, że jako pisarka i blogerka trochę bawi się pani w coacha. Skłania do refleksji, namawia do rozwoju osobistego. To celowe?
Chciałabym, aby moje książki i blog dawały czytelnikom wiarę. Z listów od czytelników wiem, że często się tak dzieje. Pamiętam, jak jedna z czytelniczek po przeczytaniu „Złodziejki marzeń” napisała do mnie, że dzięki książce wstała pewnego dnia rano z wiarą, że wszystko jest możliwe, że na zmiany nigdy nie jest za późno, że nie wolno tylko się poddawać. A rozwój osobisty jest niezwykle ważny. Nawet jak się jest przysłowiową „kurą domową”, to nie można pozwolić sobie na to, by stać w miejscu. Należy zawsze szukać wyzwań. To motywuje do działania. I jeżeli udaje mi się choć odrobinę być coachem, to cieszę się, bo dodaje to dodatkowego sensu temu, co robię.
Na blogu „Kura pazurem” pisze pani o sobie, że jest oksymoronem. Dlaczego?
Jest we mnie sporo sprzeczności. Z jednej strony spokój i opanowanie, z drugiej szaleństwo w czystej postaci. Tak też miesza się we mnie optymizm z pesymizmem, humor ze smutkiem. Ponadto oksymoron kojarzy mi się z absurdem, czasami tak się właśnie czuję.
Blog „Kura pazurem” można określić mianem zbioru anegdot z życia prywatnego. Nie boi się pani, że czytelnicy zarzucą ekshibicjonizm?
W prowadzeniu bloga trzeba być trochę ekshibicjonistą. Myślę, że czytelnicy oczekują szczerości, bo chyba właśnie to jest tak pociągające w czytaniu blogów. Być może w każdym z nas jest chęć podglądania życia innych, w ten sposób chyba łatwiej znaleźć motywację do działania, niż po przeczytaniu kilku poradników. Bo jeżeli X się udało, to uda się mnie. Ja tylko uchylam lekko zasłonkę do swojego życia, by można było podejrzeć. Jednak mój ekshibicjonizm ma bardzo wyraźne granice, których nie przekroczę.
A może ekshibicjonizm w blogosferze i w ogóle w dzisiejszych czasach nie jest już żadnym przewinieniem?
W ekshibicjonizmie nie ma nic złego, pod warunkiem że nie przekracza się pewnych granic. Przecież pisarz czy poeta też odsłania swoją duszę przed czytelnikiem, nawet jeżeli jego książki oparte są na fikcyjnych zdarzeniach. Zawsze jednak należy pamiętać o umiarze, „złoty środek” sprawdza się w każdej dziedzinie życia.
Jakiś czas temu zdradziła pani, że pracuje nad kolejną książką, w której bohaterka będzie drukarzem. Znajdziemy w niej nawiązania, jak w „Złodziejce marzeń”, do pani przygód?
Główna bohaterka – Janka – jest drukarzem, fanką Gutenberga i polskiego egzemplarza pierwszej wydrukowanej Biblii. Jej losy nie mają nic wspólnego z moim życiem. Jest w pełni zmyśloną przeze mnie postacią. Dałam jej jednak swojego bzika na punkcie pelplińskiego egzemplarza Biblii Gutenberga. Przygody, które będzie przeżywać, są zmyślone.
Wracając do „Złodziejki marzeń”, jej kontynuacja pojawi się w sprzedaży już za kilka miesięcy. Joanna – zostanie na Kociewiu czy powróci do starego życia?
Kontynuacja „Złodziejki” ukaże się w lutym przyszłego roku. Mam nadzieję, że przypadnie czytelnikom do gustu. Joanna będzie szukać tajemniczego Henryka, będzie musiała podjąć życiową decyzję dotyczącą swojej przyszłości (nie zdradzę zakończenia, żeby nie zepsuć przyjemności czytania), oczywiście dalej będzie pomagać w hospicjum. Pojawi się też nowy bohater – Jaromir, nazywany przez ciocię Zosię po kociewsku figolasem. Starałam się w drugiej części pokazać więcej Kociewia, chciałam, aby czytelnik zapragnął przyjechać w te rejony, by przekonać się, jak tu pięknie. Zachęcam do lektury tej powieści, by poznać decyzję Joanny.
Dziękuję za rozmowę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze