My Gender Valentine…
REDAKCJA • dawno temuMam teorię, że ludzie dobierają się w pary homoseksualne z wygodnictwa, ponieważ przedstawiciele tej samej płci mają ze sobą więcej wspólnego. Mężczyźni rywalizują ze sobą inaczej niż kobiety. Jest odmienna wrażliwość, poziom potrzeb emocjonalnych, priorytety, temperament. Rozczarowani relacją „naturalną”, która wymaga kompromisów i wyrzeczeń, sięgamy po owoc zakazany. To swego rodzaju pójście na łatwiznę.
W przeciwieństwie do większości ludzi akceptujących homoseksualizm, uważam, że nie jest on wrodzony. To szukanie miłości – równie trudne i beznadziejne, pełne porażek, jak w związkach hetero.
Przez wiele lat tkwiłam w tzw. środowisku. Bez wyjątku wszyscy znani mi geje mieli kiedyś w życiu dziewczynę, a wszystkie lesbijki – chłopaka. Z perspektywy czasu nazywali to „eksperymentami” i „próbami nawrócenia się na normalność”. Nieudanymi.
Moja ocena własnego życia jest inna. Kochałam raz, bardzo silnie, do obłędu. Ten mężczyzna zawiódł mnie, podobnie jak wszyscy po nim, ale tylko on był ważny. Żyłam z tą raną. Kiedyś spotkałam kobietę, która chciała mnie uleczyć. Uwierzyłam jej. Nie sądzę, żeby wykorzystała moją słabość – miała własne. Byłyśmy czymś więcej dla siebie niż przyjaciółkami, chociaż do seksu nie przekonałam się nigdy, zawsze gdzieś na dnie czułam zażenowanie sytuacją. I rozstałyśmy się w gniewie, nie kontaktujemy się. Obie post factum czujemy się skrzywdzone, oszukane przez siebie nawzajem. Tymczasem, z pierwszą miłością mam kontakt niezły. Wymagało to czasu, ale bliskość duchowa i wsparcie wróciły. Takie bycie razem oceniam dziś jako lepsze, niż tamto pełne, szalone, oparte na wojnie.
Mam teorię, że ludzie dobierają się w pary homoseksualne z wygodnictwa, ponieważ przedstawiciele tej samej płci mają ze sobą więcej wspólnego. Mężczyźni rywalizują ze sobą inaczej niż kobiety. Jest odmienna wrażliwość, poziom potrzeb emocjonalnych, priorytety, temperament. Pozostaje puste miejsce, jeśli idzie o instynkt przedłużenia gatunku, lecz czasem inne plusy mogą to nadrobić. Rozczarowani relacją „naturalną”, która wymaga kompromisów i wyrzeczeń, sięgamy po owoc zakazany. To swego rodzaju pójście na łatwiznę, bo jest mniej różnic. Kobiety mogą razem łazić po sklepach, pożyczać od siebie ciuchy i kosmetyki, oglądać maratony łzawych filmów. Faceci mogą bałaganić, nie troszczyć się o drobiazgi, tresować psy i narkotyzować się pornografią. Każda z płci ma możliwość realizacji swojego specyficznego egoizmu i nie jest krytykowana czy „zmieniana” na siłę w lepszą osobę, nikt nie boi się niechcianej ciąży, nikogo nie boli głowa.
Może to prymitywne, ale jak sprawić, by dla faceta największą weekendową atrakcją było wspólne pranie, a dla kobiety – mecz z piwem? Podejrzewam, że niektórzy ludzie czują bezsilność w tradycyjnych związkach. Facet musi kupić bukiet róż, żeby zyskać przyzwolenie na stosunek analny. Kobieta musi się obrazić, żeby jej ukochany posprzątał po sobie łazienkę. To męczące, trywialne, uwłaczające obu stronom. W relacji homo prościej być sobą. Ten, kto pierwszy powiedział, że związek to ustawiczna ciężka praca i walka, chyba nie do końca miał rację. Nie każdy ma ochotę trudzić się przez całe życie — z wątpliwą gwarancją na sukces.
Poniosłam klęskę w relacji damsko-męskiej, lesbijką również nie jestem. Trzeciej płci, póki co, nie ma, przyczaiłam się więc jako singielka i czekam na objawienie. Wierzę, że miłość się zdarzy, nie przesądzam o płci drugiej połówki. Wiem na pewno, że w moich genach jednoznaczna odpowiedź nie istnieje.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze