Golgota Lady Gagi, czyli o kobietach, którym szafa przesłoniła świat
NINA WUM • dawno temuTropienie odzieżowych występów Gagi stało się czymś w rodzaju sportu. Magazyny i portale pęczniały od jej fotografii. Co niemożliwego tym razem przytroczy do swego drobnokościstego organizmu? Co jeszcze wymyśli? postanowiła zostać żartem. Paradoksem. Ruchomym świętem. Dziwadłem. Ludzie uwielbiają dziwadła, choć mało który dziwadłem być chce. Muszę przyznać, że trochę mi jej żal.
Stefani Angelina Germanotta wyskoczyła z niebytu w 2008 roku. W rok później zdobyła międzynarodową scenę muzyczną przebojem. Właściwie zestawem przebojów: "Poker Face", "Bad Romance", "Telephone". Te dziarskie kawałki są jak osinowe kołki, wyostrzone z profesjonalną precyzją, by przebić serca licznej publiczności. Nie przepadam za hałaśliwym popem, a jednak i mnie trafiły w komorę. Banał szczery, absolutny, wyprodukowany z najwyższą rzemieślniczą biegłością. Do tego autentycznie świetny głos dziewczyny, która postanowiła śpiewać chwytliwe melodyjki o niczym. Gdyż przede wszystkim chciała zostać milionerką. Trafiony, zatopiony.
Popłynęły dolary, wodospad dolarów. Sława wszechświatowa. Lecz przecież nie z powodu muzyki, celowo wypreparowanej z oryginalności. Stefani Angelina była mądra; umiała konika okazji uchwycić za grzywę. Zamiast być kolejną boginką czerwonych dywanów, drażniącą nas swą niedosiężną doskonałością — postanowiła zostać żartem. Paradoksem. Ruchomym świętem. Dziwadłem. Ludzie uwielbiają dziwadła, choć mało który dziwadłem być chce.
Ta drobna dziewczyna podeszła do sprawy profesjonalnie. Wdrożyła makijaż nakładany nie to że kielnią, ale wręcz zestawem do decoupage'u. Uzbroiła niewielkie (coś około 160 cm wzrostu) ciałko swe w zamczyste buty i operowe peruki. Stroje zrobione z pleksiglasu, zwojów siatki, żabek Kermit, względnie – płatów surowego mięsa. Nakrycia głowy, w których zobaczyć coś przed sobą można wyłącznie przez peryskop. Estetyka BDSM demonstrowana na zwyczajnych ulicach i lotniskach. Ubiory, w których nie da się usiąść, niczego zjeść ani skorzystać z toalety. Nawet stać w nich jest raczej niewygodnie. Lady Gaga wywróciła na nice gładki stereotyp apetycznej popowej gwiazdeczki. Spotworniały, absurdalny glamour, jaki wylansowała, nie nadawał się do naśladowania. Niemniej, zjednał artystce rzesze zaciekłych wielbicieli.
Tropienie odzieżowych występów Gagi stało się czymś w rodzaju sportu. Magazyny i portale pęczniały od jej fotografii. Co niemożliwego tym razem przytroczy do swego drobnokościstego organizmu? Co jeszcze wymyśli?
W chwili, gdy piszę te słowa, gwiazda piosenkarki nie błyszczy już tak mocno. Drugą w jej karierze płytę Gagi recenzenci skwitowali gremialnym wzruszeniem ramion. Nasza artystka dalej zarabia kwoty niewyobrażalne dla zwykłego śmiertelnika oraz jest zapraszana, gdzie trzeba. Niemniej — widać pewne zużycie materiału. Stefani zrezygnowała z groteskowego makijażu. Jej peruki coraz rzadziej tamują ruch uliczny. Zdarza jej się – o, zgrozo! — wystąpić gdzieś w całkiem normalnych butach.
Od czasu do czasu uskuteczni występ np. w sukience puszczającej bańki. Ale widać, iż robi to bez przekonania. Muszę przyznać, że trochę mi jej żal.
Dziewczyna niewątpliwie jest perfekcjonistką. Wyśrubowała sobie niebotyczny standard, na dłuższą metę niemożliwy do utrzymania. Do niedawna każde wyjście z hotelu na ulicę oznaczało dla niej sesję z drużyną wiernych pomagierów, którzy te wszystkie manele (naprawdę trudno to nieraz nazwać ubraniami) na niej rozmieszczą. Perukę przykleją i przeciągną cementem, by się na wietrze nie potargała. O przyjemnościach stąpania w dwudziestocentymetrowych obcasach nawet nie wspomnę. Widziałam kilka fotografii, na których spętana przez w swe absurdalne szaty Gaga kurczowo wpija palce w ramię ochroniarza. Sama prawdopodobnie wywinęłaby kozła.
Każdy z tych – powiedzmy sobie otwarcie – idiotycznych strojów prawdopodobnie kosztował krocie. Żadnego nie założyła więcej niż raz.
Czemu litować się nad Lady Gagą, ktoś zapyta. Delikwentka tarza się w ciężkich pieniądzach. Zwracanie na siebie uwagi, gdziekolwiek się znajdzie, to jej pełnoetatowa praca - tak samo, jak jazda w trasy koncertowe. Prawdopodobnie jest trochę (albo nawet bardzo) uzależniona od poklasku. Jeśli powzięła za cel zostać męczennicą ekscentrycznego ubioru, cóż komu do tego? Przynajmniej wyrwała się ze stereotypu, który mówi, iż kobieta – zwłaszcza sławna! — nade wszystko ma być śliczna i seksowna. Oraz dobitnie pokazała nam, że piękno i splendor, nawet w wersji glamour, miewają wiele twarzy. Często zaskakujących.
A ja patrzę na zaciętą, skupioną twarz osadzonej na tych szczudłach Stefani Germanotty — i myślę o kobietach, które znałam. Potykających się w milczeniu na niewygodnych obcasach. Żadna z nich nie była gwiazdą ani nawet gwiazdką. Niemniej, ochoczo tkwiły w szponach standardu, jak gdyby nie podlegał on żadnej dyskusji.
Jedna z nich posiadała ponad sto par szpilek, na co dzień wyeksponowanych w specjalnej szafce. Ta sama kobieta nigdy nie założy czapki. Nigdy! Choćby panował syberyjski mróz. Jest bowiem przekonana, że śmiesznie by wyglądała. Przed zapaleniem uszu ratuje ją fakt, iż po mieście porusza się samochodem.
Inna moja znajoma raz w tygodniu odwiedzała fryzjera, który przy pomocy ciężkiej chemii zamieniał jej naturalne loki na banalne proste włosy. Potem przez tydzień nie myła głowy, tak jej było żal utracić ten kosztowny efekt.
Jeszcze inna zrobiła sobie botoks. W wieku dwudziestu kilku lat dobrowolnie pożegnała się z możliwością unoszenia brwi. Dodam, że była to piękna dziewczyna, nieustannie otrzymująca dowody swej atrakcyjności od brzydszej płci.
Jeszcze inna moja koleżanka posiada kilkaset ubrań. Zapełniła nimi kolosalne trzydrzwiowe szafsko i wciąż jej mało. Widziałam ten wielobarwny dostatek, wylewający się na podłogę – bo kto by miał silę i czas sprzątać to wszystko. Przyznaję, jestem pod wrażeniem. Z racji samej ilości żadnego z tych ciuszków nie założy więcej niźli raz w roku. A potem prawdopodobnie zapomni, że go ma.
Spotkałam kilka kobiet absolutnie przekonanych, że na dwóch różnych weselach w tej samej sukience pokazać się nie wypada. Bo tak.
Sama mam coś ze czternaście lakierów do paznokci. Właśnie policzyłam.
W związku z powyższym pytam: ile domorosłych Gag jest wśród nas? Przekonanych, że cały świat tylko czyha, by obserwować i oceniać nasz (nienaganny, a jakże) wygląd, nasz ubiór? Stefani Germanotta meczy się w imię spójności artystycznego wizerunku i jakkolwiek groteskowe bywają jej wysiłki, śmiać się z niej nie potrafię. Ale my?
Może by tak odpuścić? Wciągnąć stare dżinsy, wygodne człapaki i beztrosko pójść na piwo?
Zdjęcia: pudelek.pl
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze