Cztery lata temu kupiliśmy z moim chłopakiem mieszkanie na kredyt we frankach. Pół roku później zaczęliśmy oboje siwieć, drżały nam ręce, nie mogliśmy spać. Po powrocie z „normalnej” pracy kładliśmy się do łóżka na 3 godziny i rozmawialiśmy. Potem ja szłam do pubu za bar na całą noc, a on przebierał się za ochroniarza apartamentowca. Razem z moimi napiwkami dawaliśmy radę, tylko mnie dopadła anemia, a jego – nerwica serca. Ambitne plany kameralnego ślubu w tropikach i obrączek od znanego projektanta odłożyliśmy na nieokreślone zaś.
Po roku bezsensownych wysiłków okazaliśmy się niezdolni do pracy na czterech etatach. Noce spędzaliśmy po dawnemu w domu, a popołudnia – u prywatnych lekarzy. Braliśmy stosy kosztownych leków. Rozpoczęły się nękające telefony – za każdym razem, gdy spóźniliśmy się z ratą choćby 2 tygodnie. Wyłączaliśmy komórki, żeby na kilka godzin przestać się wstydzić i bać.
Pewnego dnia (nasza rata wynosiła wówczas ponad 5000 zł i ciągle rosła) zasłabłam na konferencji prasowej, pogotowie mnie zabrało do szpitala. Tam spotkałam… mojego anioła stróża, nie żartuję ani trochę. Oto przyszedł do mnie ksiądz w cywilnym, białym ubraniu, było lato… Miał piękne rozwiane włosy. Od słowa do słowa okazał się również absolwentem psychologii i religioznawstwa. Zaczął opowiadać mi o buddyzmie i kulturze materialnej. Pytał, jakie lubię krewetki. Mówił, że najbardziej relaksuje go nie modlitwa, lecz stanie na drabinie w sadzie dziadków i zrywanie jabłek w słoneczny dzień. Byłam otumaniona lekami uspokajającymi i czułam się bezpieczna, jak dziecko w kołysce przyjaznych anielskich skrzydeł.
Potem pojechaliśmy z moim chłopakiem na tygodniowy urlop do drewnianej szopy, którą moi rodzice nazywają daczą. Zaczęliśmy spokojnie rozmawiać, co dalej. Chciałam koniecznie poznać go z moim „aniołem” (dziś we troje jesteśmy bliskimi przyjaciółmi, razem medytujemy i gramy w kosza). Uświadomiłam sobie, że od pewnego czasu zachowujemy się oboje jak ludzie w agresywnej fazie nowotworu, przerażeni, zatruci chemioterapią, pozbawieni nadziei. A ja chciałam już wyzdrowieć i występować w telewizji jako jedna z wyleczonych, opowiadać innym o swoich pozytywnych wnioskach z choroby.
Dziś nie boimy się niczego. Po negocjacjach z bankiem rata zmalała o połowę na okres 5 lat. Tyle mamy na przemyślenie sprawy, bo nadal jest dużo większa niż koszt wynajmu. W szufladzie trzymamy kompendium wiedzy o bankructwie osób fizycznych, uzyskane od kompetentnego prawnika. Wiemy już, że przez coś takiego nasz świat się nie zawali, co najwyżej westchnie.
Niedawno pobraliśmy się w naszym urzędzie dzielnicowym, jestem w ciąży. Gotujemy w domu, wieczorami projektuję i szyję niemowlęce ubranka – na razie na własne potrzeby, bo sprawia mi to radość. Często się śmiejemy, uprawiamy seks. Mąż farbuje mi włosy i pyta z niedowierzaniem: naprawdę wydawałaś 250 zł na fryzjera?
Nie staliśmy się „ubogimi z wyboru”, którzy teraz będą nawracać innych. Po prostu, nagle zrozumieliśmy, że ten cały wielkomiejski zestaw różnych finansowych „musików” wyniszczał nas jak rak z przerzutami. I stawiliśmy mu czoło, bo jak długo można żyć w strachu?