Zostać w Londynie czy wracać?
REDAKCJA • dawno temuMam 48 lat, 25-letniego syna. Wyjechał kilka miesięcy temu ze swoją dziewczyną do Londynu szukać zieleńszej trawy. Pożyczyłam młodym pieniądze na start. Na razie jednak trawa w Londynie rudawa, dzieciaki są sfrustrowane, jak jedno ma pracę, to drugie nie, i tak w kółko... Pytają mnie, czy wracać. Mamo, jak jest, tak obiektywnie, twoim chłodnym okiem? Ha! Pytanie za milion.
Mam 48 lat, 25-letniego syna. Wyjechał kilka miesięcy temu ze swoją dziewczyną do Londynu szukać zieleńszej trawy. Pożyczyłam młodym pieniądze na start, oni w zastaw zostawili mi niezły samochód, nareszcie po raz pierwszy w życiu mogę sobie "depnąć".:-)
Na razie jednak trawa w Londynie rudawa, dzieciaki są sfrustrowane, jak jedno ma pracę, to drugie nie, i tak w kółko… Pytają mnie, czy wracać. Mamo, jak jest, tak obiektywnie, twoim chłodnym okiem? Ha! Pytanie za milion.
Tu jakie mają szanse? Za pensję barmanki i sprzątacza nie ułożą sobie nowego życia, nie założą rodziny, nie wezmą kredytu na mieszkanie – z trudem coś wynajmą. O zapłaceniu za dobre, rokujące studia nie mają nawet co marzyć. Pocieszam ich, że tam przynajmniej mają 3-pokojowe mieszkanko bez robali i z dnia na dzień jakoś ciągną bez pożyczek. Tylko że takie życie może im zostać aż do śmierci – lub do momentu, kiedy zmęczą się pracą fizyczną.
Szkoda mi ich, wiem, że stać ich na coś więcej, ale… nie mam też sumienia nawoływać do powrotu. No bo od czegoś przecież uciekli, prawda? Aby zaistnieć, muszą mieć dużo pieniędzy: na studia czy choćby jakieś kursy, na życie, mieszkanie, ubranie, wypoczynek. Może na rozkręcenie własnego biznesu, o ile pozwoli im na to wiedza. Ale jak to się tutaj ułoży dalej?
Muszę być z nimi szczera, choć wolałabym dzieci i ewentualne wnuki mieć na starość przy sobie. Ta starość już do mnie puka… Pracuję na śmieciową umowę, nie stać mnie na leczenie, a chorób powoli przybywa… W firmie wiedzie się kiepsko, zwalniają, obniżają pensje, tną koszty i inwestycje. Jeśli padniemy – nieprędko znajdę pracę. W mojej branży młodzi też są zdolni, nie jestem niezastąpiona. Robiłam już podejścia do szukania nowej pracy (w tej firmie jestem 6 lat) – ciężka sprawa. Jestem pod pięćdziesiątkę, wolą młodszych, mniej zmęczonych – i mówią mi to wprost. Sama nie wiem, co mnie czeka – to co mam doradzić synowi?
Boję się go straszyć własnymi problemami, żeby nie pomyślał, że czekam na pieniądze od niego czy wręcz na to, żeby wrócił ze względu na mnie… Niech wybiera sam, żyje własnym życiem.
Uczciwie – nie mogę ich namawiać do powrotu. Bo chyba wiadomo, jak tu jest, prawda? I nie zgodzę się, że jak ktoś jest fachowcem, to sobie zawsze poradzi, a na dno idą tylko lenie. Na Zachodzie jest to jednak bardziej wyrównane. Nie trzeba kończyć Oksfordu, żeby w miarę godnie i normalnie żyć. Można pracować w pizzerii i nie zalegać z czynszem – naturalnie, poziom tego życia jest nieco inny, ale nie grozi głodową śmiercią, szarpaniną z bankami, czy choćby brakiem fajnego urlopu raz w roku. Inaczej mówiąc – ich poziom minimum to u nas poziom bardzo dobry.
I chyba z żalem doradzę synowi, żeby na razie tego się trzymał.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze