Impotencja poporodowa
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuMinęły już czasy, kiedy rodząca kobieta przeżywała swe męki w samotności, a dumny tata zapijał niepokój z kolegami, koniecznie czymś wyskokowym, po czym oglądał kwilący owoc małżeńskiej miłości nieco później, przez szybę. Współcześni ojcowie najczęściej – chcąc czy nie chcąc - asystują swoim partnerkom przy narodzinach dziecka.
Dziś prawie wszyscy decydują się na poród rodzinny. Zachęcają do tego nośne hasła, promujące akcję: bliskość, piękno narodzin, nowy wymiar związku. Tymczasem okazuje się, że nie każdy tata, decydując się na towarzyszenie swej partnerce w tych ciężkich chwilach, jest w stanie godnie znieść stres i przewidzieć reakcje na ekstremalne doznania. Bywa, że wskutek szoku, miast być pięknie, pojawiają się problemy w relacji partnerów, a mężczyźni padają ofiarą zjawiska, zwanego impotencją poporodową.
Adam (24 lata, student z Bydgoszczy):
— Zanim urodziła się Pola, z jej mamą byliśmy parą całe lata. To była miłość z piaskownicy – znaliśmy się od dziecka. Weronika zawsze mi się podobała. Była śliczna, zgrabna, inteligentna, do tego fajnie widziała świat. Długo byliśmy kumplami, potem przyjaźniliśmy się, chodziliśmy ze sobą, aż zostaliśmy małżeństwem. Byliśmy szczęśliwi.
Kiedy zaszła w ciążę, przeżywałem ją tak, jakbym sam nosił w brzuchu dziecko. Czytałem poradniki, spełniałem wszystkie zachcianki młodej mamy, biegałem też z nią po lekarzach. Sam chciałem być przy porodzie, ona mnie do niczego nie zmuszała. I to był błąd.
Moja żona wiła się w bólach niemal dobę. Pierwsze kilka godzin spędziliśmy na stancji – odchodziłem wtedy od zmysłów. Kiedy skurcze były rzadkie, jakoś dawaliśmy radę. Kiedy męczyły ją co dziesięć minut, pojechaliśmy na oddział. Była północ. Całą noc Weronika nie spała, chodziła po korytarzu, a ból paraliżował ją od stóp do głów. Horror zaczął się rankiem, kiedy to moja cudowna kobieta zamieniła się w dzikie zwierzę. Wrzeszczała z bólu, wiła się, histeryzowała – a ja nie umiałem jej pomóc. Byłem świadkiem badań ginekologicznych, masażu szyjki, przebijania pęcherza — widziałem cierpienie w jej oczach. Chciałem wymordować cały personel szpitala, tymczasem pocieszałem ją, głaskałem i wychodziłem co jakiś czas na korytarz, by się wyryczeć i przywalić pięścią w ścianę. Nie radziłem sobie z jej bólem. Wybłagaliśmy u lekarzy znieczulenie, byłem z nią do końca – nawet przeciąłem pępowinę. Jestem dumnym tatą, który razem ze swoją kobietą przeszedł drogę przez mękę.
Czytałem — i tego oczekiwałem — że wspólny poród nas wzmocni, będzie czymś, co scementuje nasz związek i sprawi, że będziemy sobie jeszcze bliżsi. Tymczasem… Kocham nasze dziecko, wciąż kocham moją żonę. Cenię ja, szanuję, na rękach bym ją nosił. Niestety od prawie roku nasze życie seksualne nie istnieje. Od czasu porodu sypiamy ze sobą bardzo rzadko. Staram się zaspokoić i ją, i siebie na inne sposoby – ale kochać się tak naprawdę… nie umiem.
Cały czas noszę w sobie wspomnienie porodu – tego bólu, cierpienia, krwi. To było takie okrutne. Czułem się i nadal czuję winny – że w pewnym sensie byłem sprawcą jej męki, z drugiej – wciąż dręczy mnie to cholerne poczucie winy, że nie umiałem jej pomóc, ulżyć. Dziś okolice intymne kobiety to dla mnie źródło cierpienia i prawdopodobieństwo kolejnej ciąży. Dlatego unikam zbliżeń. To bardzo frustrujące i wyczerpujące, nie tylko dla mnie.
Damian (28 lat, finansista z Łodzi):
— Prawdę mówiąc nie byłem zachwycony, kiedy dowiedziałem się, że moja żona jest w ciąży. Choć byliśmy małżeństwem już dwa lata, ustaliliśmy, że na powiększenie rodziny zdecydujemy się po trzydziestce. Skoncentrowaliśmy się na sprawach materialnych – spłacie mieszkania, samochodu i powiększaniu lokat. Zabezpieczenie finansowe jest dla mnie naprawdę ważne. Dla niej liczyły się podróże, ciuchy, intensywne życie kulturalne i towarzyskie, a i mnie to odpowiadało. Prowadziliśmy światowe życie – do momentu, kiedy spadła na nas wiadomość o dziecku.
Początkowo niewiele się zmieniło, lawina ruszyła, kiedy okazało się, że ciąża jest zagrożona, a Karina musi leżeć w łóżku. Wtedy wszystko zaczęło się zmieniać. Moja żona zbabiała, zaniedbała się, utyła. Nic jej nie interesowało, oprócz książek i gazet o dzieciach. Nie malowała się, nie farbowała włosów i chodziła w moim wielkim dresie. Po mojej pięknej żonie pozostawało tęskne wspomnienie.
Dotrwaliśmy szczęśliwie do końca ciąży — w miłości, szacunku i przyjaźni. Kłóciliśmy się tylko o poród – nie chciałem w nim uczestniczyć. Znałem te straszliwe, mrożące krew w żyłach opowieści, którymi dzielili się ze mną koledzy. To także twoje dziecko, nie bądź ofermą - Karina nalegała, groziła, niemal mnie szantażowała.
W końcu uległem i rodziliśmy razem. To, na co byłem przygotowany, w porównaniu z tym, co się tam działo, to było nic. Bo to była rzeźnia! Nie mogłem sobie z tym poradzić – i z widokiem, i emocjami, i całym tym klimatem. Kiedy widziałem stado facetów, przed którymi moja żona rozkładała nogi, z wściekłości zaciskałem pięści. Kiedy patrzyłem na krew, mnóstwo krwi, do tego jakieś straszne narzędzia, które w nią wkładano, omal nie zemdlałem – to było naprawdę ohydne i wstrząsające! I te jej wrzaski, zwijanie się z bólu – do dziś mi się śni ten realistyczny koszmar.
Choć przeżyliśmy owe trudne chwile razem, a żona mówi, że bardzo jej pomogłem, coś się zmieniło. Wiem, że już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Ja jej nie kocham. Jest matką mojej cudownej córeczki, jestem jej za to wdzięczny, ale czar prysnął. Nie sypiamy ze sobą, a i żyjemy obok siebie. Ciąża i poród, ten naturalizm — wszystko zmienił. Patrzę na nagą Karinę, a przed oczami stają mi te okropne sceny z porodu. No i nie widzę w niej kobiety, nie podnieca mnie, nie kręci. To szara Matka Polka, gruba i zaniedbana, z rozstępami, mlecznymi piersiami i kraterem w miejscu, które kiedyś dawało mi rozkosz. Tak, wiem, że jestem obrzydliwy i okrutny, dlatego nigdy jej o tym nie powiem. Ale ona wie. Wie, że nas już nie ma.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze