Płynne cienie to ciekawa nowinka na rynku kosmetycznym. Stopniowo każda firma urozmaica swój repertuar o takie maleńkie cudo – teraz pora na Maybelline. Lecz czy taki specyfik dorównuje klasycznym, pudrowym cieniom? Czy może je zastąpić? Postanowiłam to sprawdzić!
Propozycja Maybelline zamknięta jest w maleńkiej tubeczce (7,5 ml) z aplikatorem w postaci szpiczastego dzióbka. Gęsty krem wyciskamy na palec, lub bezpośrednio na powiekę, rozsmarowujemy – i jest. W zasadzie nie trzeba się mocno starać, żeby zrobić to starannie – wystarczy nasmarować, naciapać, rozetrzeć – i efekt jest całkiem niezły, rzekłabym profesjonalny, idealny dla początkujących. Cień rozprowadza się prawie sam, równomiernie i nie sprawia większych problemów, poza drobnymi, rzekłabym, technicznymi. W przypadku dłuższych paznokci roztarcie cienia na powiece może być trochę trudne, w ogóle zmieszczenie nawet najmniejszego palca ponad rzęsami i do tego precyzyjne nim operowanie to nie lada sztuka, zwłaszcza kiedy najpierw wytuszujemy rzęsy, a następnie nakładamy cień. Z kolei kiedy robimy to w odwrotnej kolejności, czyli najpierw cień – potem tusz, trzeba zapomnieć o korekcie przypadkowych maźnięć tuszem na powiece, bo cień ściera się razem z nimi, a wtedy zabawa zaczyna się od nowa. W takiej sytuacji trzeba opracować własny system - pomocne są patyczki kosmetyczne. Może wkrótce producent pomyśli nad inną formą aplikatora, na przykład w postaci skośnie ściętego stożka (jak w niektórych błyszczykach do ust w tubce) – mocno ułatwiłoby to życie.
Konsystencja cieni jest bardzo przyjemna, beztłuszczowa. Producent zapewnia, że cień zawiera 50% wody i jest tłuszczoodporny, czyli nie zbiera się w załamkach powiek – i to by się zgadzało. Cień na powiece wysycha tak, że pozostaje jedynie kolor, nie ma też mowy o rozmazwaniu tuszu jak w przypadku niektórych cieni w kremie. Wytrzymuje około 8 godzin bez zarzutu. Łatwo podlega drobnym poprawkom (nawet lekko wilgotnym palcem) i nie sprawia problemów przy demakijażu, mimo to jest bardzo trwały.
Do wyboru jest 8 kolorów, jednak wszystkie są strasznie jasne i perłowe – w końcu jest to cień rozświetlający. Poprawiany ciemniejszym odcieniem, np. brązu wygląda tragicznie a miłośniczki głębokiego, aksamitnego spojrzenia mogą praktycznie o nim zapomnieć. I w moich oczach właśnie w tym miejscu cień ten przegrywa z cieniami pudrowymi na całej linii. Mimo, że mam jasną karnację – kiepsko czuję się z jasnym, do tego perłowym cieniem na powiekach – wyglądam jak wyłupiasta żabka. Ale wydaje mi się, że panie z głębokimi oczodołami, lub ciemną oprawą oczu powinny być zadowolone.
Jednak nawet w związku z tym nie zrezygnowałam z niego tak szybko. Świetnie wygląda położony na kości policzkowe, w kącikach oczu (jak łezki) lub nawet na ustach. W takich dość nietypowych jak na cień miejscach wciąż zachowuje swoją trwałość, a lekka konsystencja sprawia, że jest niewyczuwalny.
Podsumowując – produkt jest bardzo dobry jakościowo, lecz nie bardzo widzę go jako cień do powiek. Kiedy Maybelline rozszerzy gamę kolorystyczną pewnie zadowoli większą rzeszę swoich klientek wtedy prawdopodobnie znajdę się wśród nich. Tym czasem moje powieki pozostaną wierne klasycznym cieniom, a to cudeńko będę używać raczej okazyjnie, jako urozmaicenie makijażu twarzy.
Producent | Maybelline |
---|---|
Kategoria | Oczy |
Rodzaj | Cienie w kremie |
Przybliżona cena | 29.00 PLN |