Bardzo ciekawym i oryginalnym sposobem na poprawienie kondycji skóry są wszelkiego rodzaju kuracje w ampułkach. Ich cena jest przybliżona do ceny kremu o podobnych właściwościach, lecz zasadniczą różnicą jest pojemność, w przypadku kremu zwykle 50ml, a tutaj otrzymujemy 7 ampułek po 2ml każda, w sumie 14ml. Czy taki interes się opłaca i czy w ogóle warto je stosować?
Zacznijmy od opakowania. Cała kuracja powinna trwać 7 dni – 1 ampułka na dzień. Poza tym, że otwierając nową ampułkę, eliksir zawsze jest świeży, więcej zalet takiego porcjowania nie udało mi się dostrzec. Faktycznie jedna ampułka zawiera tyle płynu, że spokojnie starcza on na przynajmniej 3 zastosowania na całą twarz i dekolt! Szkoda jest wyrzucać niedokończoną ampułkę, zwłaszcza, że taka kuracja to jednak niemały wydatek. I tu zaczynają się kombinacje. Ja swoje otwarte buteleczki zaklejałam taśmą klejącą, żeby nie wylewały się ani nie parowały – nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Inna sprawa to fakt, że otwieranie takiego pojemniczka to bardzo przerażające przeżycie – od razu wyobrażałam sobie wielki kawał tego cienkiego szkła, z którego jest wykonany, wbity w mój palec. Na szczęście ani jedna ampułka nie pękła i nikomu nie zrobiła krzywdy, ale i tak za każdym razem prosiłam jakiegoś mężczyznę w domu o pomoc przy ich otwieraniu. Także zakręcana buteleczka o pojemności 14ml byłaby stanowczo lepszym rozwiązaniem!
Konsystencja eliksiru niestety w żaden sposób nie przewyższa kremu. Jeżeli użyjemy wacika do nanoszenia go na twarz, na pewno wiele cennego płynu bezpowrotnie zostanie wessane. Ja wybrałam sposób proponowany przez producenta – wylewam zawartość ampułki na twarz lub na dłoń i wklepuję do całkowitego wchłonięcia – lecz przyznam, ze nie jest to zbyt wygodne, a dodatkowo zdarzyło mi się raz skaleczyć o ostry brzeg ampułki. Poza tym płyn jest gęsty i nie płynie po twarzy jak tonik, ale też jest dość lepki i nie wchłania się do końca, pozostawiając na twarzy, nie tłustą, lecz i tak świecącą warstwę. Dlatego lepiej stosować go na noc. Zapach niestety też nie jest najpiękniejszy – przypomina nieco zapach drożdży.
Kiedy, mimo tego wszystkiego chciałybyście wypróbować taką kurację w ampułkach, to staniecie przed kolejnym wyborem. Otóż są 2 rodzaje kuracji:
- pomarańczowa - Anti Ageing Regeneration treatment (witalizująco-ujędrniająca)
- zielona – Hydrant Regenerating Treatment (nawilżająco-wygładzająca)
Wypróbowałam je obie i musze przyznać, że pomarańczowa bardziej przypadła mi do gustu – faktycznie odżywia cerę, nadaje jej blasku i energii, wyrównuje koloryt, sprawia że drobne blizny stają się mniej widoczne i likwiduje podrażnienia. Natomiast zielona, poza trwałym, głębokim nawilżeniem i przywróceniem elastyczności skórze, nie robi nic więcej. Miała łagodzić podrażnienia, ale niestety nic takiego nie zauważyłam.
Przypuszczalnie dobór kuracji i jej efekty zależą od indywidualnych potrzeb skóry, jednak ja jestem bardziej zadowolona z tej witalizującej. Obydwie natomiast bez wątpienia zawierają kompleks witaminowy (panthenol, witamina C, witamina E) oraz filtry przeciwsłoneczne, co w moich oczach zasługuje na duży plus. Obydwie także zapobiegają procesom starzenia się skóry, jednak mimo to, producent zastrzega, że jest to „pierwsze serum bez ograniczeń wiekowych” – w końcu starzejemy się od momentu przyjścia na świat.
Mimo dość dobrych efektów, nikt nie przekonałby mnie do zastąpienia na stałe mojego kochanego kremu takim ampułkowym serum. Przygoda jest ciekawa na raz, później straciłabym cierpliwość, ale uważam, że warto było spróbować!
Producent | Pierre Rene |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja twarzy |
Rodzaj | Sera, ampułki |
Przybliżona cena | 23.00 PLN |