Singiel zgubą rodziny według Rzeczypospolitej
NINA WUM • dawno temuW serwisie internetowym magazynu Rzeczypospolita ukazał się tekst o singlach. Przyznam Państwu, iż oczy mi ze zdumienia wyszły na wierzch, gdym lektury tego tytułu doznała. Oraz takie już pozostały. Na wierzchu. Sądziłam, że ustawianie jednej części społeczeństwa w bezsensownej opozycji do innej jego części skompromitowało się już dawno temu. Najwyraźniej jednak nie.
W serwisie internetowym magazynu Rzeczypospolita ukazał się tekst o singlach. Przyznam Państwu, iż oczy mi ze zdumienia wyszły na wierzch, gdym lektury tego tytułu doznała. Oraz takie już pozostały. Na wierzchu. Sądziłam, że ustawianie jednej części społeczeństwa w bezsensownej opozycji do innej jego części skompromitowało się już dawno temu. Najwyraźniej jednak nie.
Autor tekstu, pan Konrad Kołodziejski wykłada swój pogląd na sprawę już w pierwszym akapicie:
Z singlami jest trochę tak jak – nie przymierzając – z gejami. Pożytku dla państwa z nich raczej nie ma, ale domagają się wszelkimi sposobami, aby uznać ich za szczególnie cenne dobro społeczne.
Bardzo taktownie ujęte, prawda? "Jak — nie przymierzając." Brzmi to tak, jakby pan Kołodziejski, niespecjalnie poważając singli (toż pożytku z nich żadnego — składek do ZUS-u tacy single przecież nie wnoszą, podatków żadnych nie płacą…) nie chciał ich jednak upadlać doszczętnie. Zrównując z osobnikami tak niskiej konduity jak geje. Stąd owo asekuracyjne: "nie przymierzając."
Dalej jest jeszcze ciekawiej:
(…)dziś samotność to nie piętno, lecz przywilej. Stare panny i starzy kawalerowie przeistoczyli się w szczęśliwe single, które nie muszą dzielić z nikim życia, nie przejmują się tradycją ani opinią innych, są prawdziwie wolne. To bohaterowie i władcy nowych czasów.(…) Mieliśmy już w przeszłości wielu apologetów niczym nieskrępowanej wolności. Problem zaczynał się wtedy, gdy z nadmiarem wolności trzeba było coś zrobić. Markiz de Sade proponował wyżywanie się w morderczych instynktach. Bolszewicy wolność od rodziny i tradycji zamieniali na służbę partii i państwu. A na co zamieniają swoją „odzyskaną" wolność współczesne single?
Pan Kołodziejski głęboko ubolewa nad tym, iż ludzi niezwiązanych węzłem małżeńskim już się dziś powszechnie nie wyszydza. W końcu kto to słyszał, żeby ludzie znajdowali frajdę w takim pojedynczym życiu, pełnym wolności. Wolność kojarzy się panu Konradowi nie najlepiej. Jak nie z markizem de Sade (znanym przestępcą seksualnym) to z bolszewią (wszyscy wiemy, jacy to niesympatyczni panowie byli.) Innymi słowy: wolność, moje dzieci, to nic dobrego. Do ołtarza marsz. Bo jak nie…
(…) dziś wolnym człowiekiem jest ten, kto gotów jest zniewolić siebie i wszystkich innych, byleby tylko zagarnąć jak najwięcej. Ale wolność egoisty nie jest prawdziwą wolnością, bo w jego świecie nie ma miejsca dla innych. Trudno się zatem dziwić, że wraz z kryzysem rodziny dotychczasowa współpraca została zastąpiona zaciekłą rywalizacją.(…)
Zawsze to podejrzewałam, ale teraz wiem już na pewno: nie posiadając męża — zniewalam wszystkie mężate. Oraz wszystkich żonatych. Samym swoim istnieniem aktywnie ich uciskam. Niesparowane panie, pojedynczy panowie. Czas spojrzeć prawdzie w niepiękną mordę. Jesteśmy wstrętnymi samolubami.
W dalszej części tekstu autor przedstawia odchodzący dziś do lamusa model życia (ojciec jako jedyny jej żywiciel oraz niepracująca matka dzieciom, która "odciąża'' - to jest cytat — małżonka w kwestii obowiązków domowych) modelowi nowoczesnemu. Jego zdaniem ten nowoczesny wygląda tak: horda bezżennych, bezdzietnych egocentryków nic innego nie robi, tylko szaleńczo napędza PKB. Czyli spędza żywot w biurach wielkich korporacji, opętana żądzą zysku.
Pan Kołodziejski nie wierzy, by singiel, będący w jego rozumieniu jakimś zupełnie odmiennym od innych gatunkiem (pod)człowieka — był zdolny do przyjaźni czy miłości innej, niźli ta jedyna słuszna, czyli małżeńska. Kwestię więzów z rodzicami czy rodzeństwem gładko pomija.
Rodzina jest zdaniem publicysty lekiem na całe zło tego świata. Pojawiające się w miediach doniesienia o bezprzykładnym bestialstwie rodziców w stosunku do swych pociech (przypomnę tylko pokrótce: niemowlęta znajdowane w beczkach czy sławetna mama Madzi) to zapewne jakieś nieporozumienie. Przecież:
Patriarchalna przemoc ma znacznie mniej wspólnego z rodziną, niż mogłoby się wydawać. (…) To przecież oczywiste. Oto prosty test: czy łatwiej byłoby nam skrzywdzić osobę bliską czy zupełnie obcą? Tylko człowiek chory lub idiota mógłby mieć problem z właściwą odpowiedzią na to pytanie.
Nie chcę być nieuprzejma, lecz. Tylko człowiek chory lub idiota rozciąga osobiste doświadczenia na całokształt populacji. Przecząc przy tym potwierdzanym przez statystykę faktom. Cieszę się ogromnie, iż dom rodzinny pana Kołodziejskiego lśnił kompletem cnót. Niestety nie wszyscy mieliśmy tyle szczęścia.
Singiel, żeby być szczęśliwym singlem, musi się ciągle utwierdzać w przekonaniu, że postępuje słusznie. (…) musi z gorliwością neofity walczyć z rodziną na każdym niemal kroku.(…) Szczególną jego niechęć budzą małe dzieci. One bowiem są najbardziej widocznym symbolem rodzinnego szczęścia. Dlatego singiel – ten szczęśliwy, oczywiście – będzie za wszelką cenę unikał miejsc, w których gromadzą się wstrętne „rozwrzeszczane bachory.
Unikanie miejsc pełnych "rodzinnego szczęścia" jest jak wiadomo grzechem. Nie wiem, jak Państwo, ale kiedy ja już wyszarpię ze swego zapracowanego tygodnia godzinkę na kawę z przyjaciółką — to nie chcę, żeby mi przy tej kawie towarzyszył chór rozradowanych dziecięcych głosików. Pełna wonności pielucha, zmieniana przy sąsiednim stoliku też nieszczególnie mnie raduje. Taka dziwaczka ze mnie. W ogóle nie lubię dzieci. Małych, średnich, rozwrzeszczanych, cichych… żadnych. Oczywistym jest, iż tym samym grzeszę. Grzeszę ciężko.
Gdyby to pan Konrad urządzał świat, wstęp do kawiarni i innych przybytków tego typu byłby singlom wzbroniony. Żeby nie mieli za dobrze. Wolnych dni w pracy też by im się nie dawało tak lekką ręką. Umówmy się: na co takiemu bezproduktywnemu stworzeniu jak singiel urlop?
Jakiś czas temu na łamach bodaj „Wysokich Obcasów" pojawił się artykuł o prawie singli do urlopu podczas wakacji. Otóż napisano w nim, że singiel – ten szczęśliwy – ma takie samo prawo do wolnego w lipcu i sierpniu jak jego dzieciaty kolega lub dzieciata koleżanka z pracy.(…) Propagowanie takiej postawy jest oburzające. Otóż w tej kwestii nie ma mowy o żadnym równouprawnieniu. Nie trzeba tęgiego umysłu, aby pojąć, że przerwa szkolna jest jedyną szansą spędzenia wspólnych rodzinnych wakacji. Rok ma jeszcze dziesięć innych miesięcy, a singiel – ten szczęśliwy – może wybrać każdy z nich.
Widzicie Państwo? Ja tu sobie dowcipkuję, a pan Konrad tymczasem tak całkiem na serio.
A wszyscy single powinni raźno i ochoczo czynić z siebie wycieraczki do nóg osób sparowanych i dzietnych — gdyż:
(…)dzięki pracy tych „czyichś" dzieci będzie mógł mieć wypłaconą jakąkolwiek emeryturę. Bo jego naiwna wiara w prywatne fundusze emerytalne jest prawdopodobnie równie mądra jak wiara sprzed kilku lat, że trzydziestoletni kredyt we frankach jest całkowicie bezpieczny.
Panie Kołodziejski. Pańska wiara w to, że za 30 lat będzie jeszcze istniał jakiś ZUS oraz że on cokolwiek komukolwiek wypłaci — jest bardzo naiwna. Cóż mogę rzec.
Artykuł ma jeszcze kilka akapitów. Zbytecznym byłoby przytaczać tu je wszystkie. Ciekawskich zapraszam do samodzielnej lektury.
Jestem zdziwiona. Wiecie Państwo — tak się składa, iż znam osoby pozostające w związkach małżeńskich. Żadna z tych osób nie charakteryzuje się tak nieumotywowaną, bezinteresowną agresją i zawiścią w stosunku do mnie czy do innych singli. Żadna. Pozostaje wierzyć, że to ten świetlany dom rodzinny, z którego pochodzi publicysta natchnął go powyższymi cnotami.
Niesparowani, którzy mnie czytacie. Nie dawajcie sobie wpajać podobnych mądrości. Wystarczająco smutny jest fakt, iż ten stek oczywistych absurdów, fałszywych uogólnień i bezpodstawnych złośliwości znalazł miejsce na łamach poczytnej, poważnej gazety. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś w niego uwierzył.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze