Daleko nam do Ameryki…
REDAKCJA • dawno temuJestem tzw. zaradną samotną matką. Zarabiam 3000 zł, mam mały, stary samochód, za mieszkanie kwaterunkowe po dziadkach płacę 600 zł czynszu plus wszelkie rachunki, czesne gimnazjalistki to 800 zł – bez wakacji, zajęć fakultatywnych, ubrań… Od kilkunastu lat w sądzie walczę z mężem o alimenty. To przykład jak się w naszym kraju szanuje kobiety, respektuje ich godność i prawo do normalnego życia. A wszystko w imię walki o trwałość rodziny...
Jestem tzw. zaradną samotną matką. Zarabiam 3000 zł, mam mały, stary samochód, za mieszkanie kwaterunkowe po dziadkach płacę 600 zł czynszu plus wszelkie rachunki, czesne gimnazjalistki to 800 zł – bez wakacji, zajęć fakultatywnych, ubrań…
Mąż dręczył mnie psychicznie, wypominał za mały biust i za mały mózg… Trudno było zrozumieć, po co w ogóle mi się oświadczył – żeby mieć pod ręką ofiarę? Na szczęście terapia moje kompleksy zaleczyła. Ale nie poczucie krzywdy i niesprawiedliwości.
Od kilkunastu lat walczę z nim o alimenty. Kiedy się rozwiedliśmy, córka miała 2 latka, ja zarabiałam trochę więcej niż dziś i sąd przyznał symboliczne 500 zł na bazie szwindli z dokumentacją zarobkową i gorliwości prawnika męża. Dodatkowo zostałam upokorzona uwagami sędziego, że za mało przykładałam się do utrzymania związku, mimo że bezpośrednią przyczyną rozwodu była… zdrada męża i ciąża nowej partnerki!
Mąż już wówczas był wziętym architektem. Dziś ma własną pracownię i już nie kryje się z dochodami, które oscylują w granicach 20–30 tysięcy zł miesięcznie. Posiada 2 domy, 2 kredyty i troje małych dzieci, dla naszej córki nie ma czasu.
Sprawy alimentacyjne wznawiałam średnio co 2 lata, z miernym skutkiem. Ciągle słyszałam, że mam świetny zawód, niezłe dochody, a mój były mąż – dużo większe zobowiązania niż ja! Po latach porażek spotkałam wreszcie właściwą osobę – kobietę prawniczkę, po praktyce prawa rodzinnego w Stanach. Opłacili ją moi rodzice i chwała im za to. Dzięki niej zrozumiałam, że to nie kształt prawodawstwa, a upór i umiejętności decydują o sukcesie w sprawach rodzinnych na sali sądowej. Plus oczywiście pieniądze.
Prawniczka udowodniła, że mój były mąż to krętacz uchylający się od wszelkiego rodzaju odpowiedzialności za dziecko, którego prawdopodobnie nigdy nie kochał. Uzyskałam ostatecznie kwotę 1500 zł miesięcznie, która mnie zadowala. I… kolejny prztyczek w nos od sędziego. Usłyszałam mianowicie mówkę: Były mąż pani jest człowiekiem zaradnym, zdolnym do miłości i poświęceń, umiejącym stworzyć trwałą, liczną rodzinę i zarobić na nią, czego dowodzi jego obecna sytuacja życiowa. Pani się to nie udało. Dlaczego złożyła pani pozew o rozwód z takim człowiekiem? Przy okazji roszczeń materialnych powinna się pani nad sobą i swoimi priorytetami zastanowić.
Podejrzewam, że to tylko jeden z licznych przykładów, jak się w naszym kraju szanuje kobiety, respektuje ich godność i prawo do normalnego życia. A wszystko w imię walki o trwałość rodziny, jak się domyślam. Nie trzeba daleko szukać – przy mojej ulicy mieszka mnóstwo „meneli”, drobnych przestępców, pijaczków hałasujących nocami i demolujących domofony. Skądś jednak biorą pieniądze na czynsz i alkohol, skoro ich się nie eksmituje. Eksmituje się, jak ostatnio w mojej kamienicy, samotne, niepracujące matki z małymi dziećmi… Zapewne nie dostają alimentów i nie stać ich na prawnika. Czy są zbyt uciążliwe dla sąsiadów, ich bieda kłuje innych w oczy? A może raczej prawo je dyskryminuje, bo są słabe i bez wiary, jak ja kiedyś?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze