Równouprawnienie to mit
JOANNA SAWICKA • dawno temuRóżne epoki w historii świata przypisywały kobietom różne role. Od strażniczki domowego ogniska, przez boginię, po kogoś, kto w naszym kraju określany jest jako matka-Polka, czyli sprzątaczka, praczka, osobisty trener, pielęgniarka i, Bóg jeden raczy wiedzieć kto jeszcze, w jednym. Za powszechną aprobatą i przy poparciu demokratycznego społeczeństwa wprowadzono równouprawnienie, ale współczesne kobiety nie wydają się zachwycone tym, co otrzymały.
Od zawsze zwykło się mówić, że to mężczyzna ma w życiu najciężej, bo musi utrzymać rodzinę: wyżywić dzieci, zbudować dom i zapewnić najbliższym godziwy byt. Kobiety miały być tymi, dla których priorytetem życiowym pozostawać miał dom, wychowanie dzieci lub uwodzenie mężczyzn.
Różne epoki w historii świata przypisywały kobietom różne role. Od strażniczki domowego ogniska, przez boginię, po kogoś, kto w naszym kraju określany jest jako matka-Polka, czyli sprzątaczka, praczka, osobisty trener, pielęgniarka i, Bóg jeden raczy wiedzieć kto jeszcze, w jednym.
Chociaż za powszechną aprobatą i przy poparciu demokratycznego społeczeństwa wprowadzono lata temu coś, co zwiemy równouprawnieniem, to współczesne przedstawicielki płci pięknej nie do końca wydają się zachwycone tym, co otrzymały. Okazuje się bowiem, że wzniosłe ideały zrównania praw kobiety i mężczyzny niezupełnie poszły w parze ze zrównaniem ich obowiązków.
Jeszcze kilka lat temu nikt nie przypuszczał, jak bardzo zmienią się realia męsko-damskie i do czego owe zmiany doprowadzą. Wieloletnia walka o możliwość stanięcia w jednym szeregu z mężczyznami jest bliżej niż dalej końca. Teraz kobiety, które lata walczyły o to, by dopuścić je do głosowania, do wykonywania różnych, dawniej męskich zawodów, takich jak choćby lekarz, są niezadowolone. Wszystko przez fakt, że mężczyźni nie wzięli sobie za punkt honoru zmiany swojej mentalności. Nie wpadli na pomysł, że skoro kobiety chcą jedną nogą wkroczyć do ich świata, to oni mogliby, również wejść do świata kobiet. Niestety — wstawanie w nocy do dziecka, gotowanie obiadów, sprzątanie, zmywanie naczyń — czyli wszelkie domowe obowiązki nadal pozostały w większości rodzin domeną kobiet.
Piszę w większości, ponieważ znam związki, gdzie partnerzy porozumieli się co do równouprawnienia i hołdują zasadzie partnerskiego, czyli równego podziału zadań. Czasem to on ugotuje, posprząta, a ona pojedzie samochodem na przegląd techniczny i wymieni przepaloną żarówkę.
Ale znam tez pary, gdzie kobieta sama z siebie robi ofiarę, od początku znajomości podtykając mężczyźnie pod nos gotowe obiady i nie wpuszczając go do kuchni nawet w celu zrobienia herbaty. I o ile na początku kieruje nią miłość, to później czuje się zmuszona do prac domowych, które kiedyś tak ochoczo wykonywała.
Podnosi mi się ciśnienie, gdy słyszę, jak mężczyzna od progu domu woła Jestem głodny, co na obiad! Ale to nie do końca jego wina. Lata związku, w którym żona usługiwała mu z oddaniem, zrobiły swoje i teraz mąż myśli, że po prostu mu się należy. Widać to zwłaszcza wśród par starszego pokolenia. Tragedią jest to, że kobieta wcale nie próbuje zmieniać tej sytuacji i bezradnie rozkłada ręce. Mężczyźni takich kobiet pozostawieni sami sobie są jak dzieci we mgle. Bywa, że potrafią przypalić czajnik z wodą, bo zapomną założyć gwizdka…
Budowanie tej niewesołej sytuacji rozpoczyna się nie tylko od podawania mężowi, tudzież chłopakowi, kapci i noszenia mu piwa. Przyczyny tkwią znacznie głębiej i nie trzeba być psychologiem, by zauważyć ich źródło. Kobiety po prostu się nie szanują. A nie szanują się, bo nie mają wzorców. I tak zamyka się błędne koło, w którym to przedstawicielki płci pięknej w XXI wieku nadal traktowane bywają jako istoty niższego rzędu. Czy kiedykolwiek przyjdzie właściwa pora, aby to zmienić? Czy w ogóle możemy mówić o równouprawnieniu…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze