Czy to już starość?
LAURA BAKALARSKA • dawno temuZwlekałam z decyzją o zakupie tego kompletu garnków chyba z tydzień. Kupić? Nie kupić? Pół urlopu przez te gary miałam zepsute. Żeby to była kiecka. Albo ekstrawaganckie buty. Albo perfumy. Lub odleciane kolczyki. Ostatecznie płyta czy książka. Wtedy nie miałabym kłopotów z decyzją: kupiłabym od razu, nawet za debet. A tu nie. Po prostu gary plus patelnia.
Dwa lata temu mój park garnkowy przedstawiał widok opłakany. Nie nadawał się nawet do skansenu, chociaż został skompletowany mniej więcej w okresie wojny polsko-jaruzelskiej. Jeden garnek kupiłam w Dynowie. Drugi w Przeworsku. Trzeci w Sierpcu. Czwarty w Sztabinie. Piąty zaś pochodził z miejscowości Ryżanystok. Naprawdę, nie cierpię podróży.W Warszawie garnków nie było. Był ocet na półkach, ale i ten wycofano, jako że klasa robotnicza miała na jego widok nazbyt kwaśną minę.
Dwadzieścia lat używania garnków wyprodukowanych wcale nie kosmiczną technologią to chyba dość, no nie? Dwa lata temu w czasie wakacji miałam już jasność, że jesienią idę na operację. I że po niej czeka mnie co najmniej miesiąc zwolnienia. A także, że nic mnie wtedy nie uratuje przed gotowaniem. Chyba że wykituję na stole operacyjnym, no, to może…W składzie celnym w Szczytnie kupiłam więc komplet garnków. Pewnie w Warszawie też takie były, ale pomyślałam sobie, słusznie skądinąd: „Jak nie teraz, to nigdy!”.Niemniej zwlekałam z tym chyba z tydzień. Kupić? Nie kupić? Pół urlopu przez te gary miałam zepsute. Żeby to była kiecka. Albo ekstrawaganckie buty. Albo perfumy. Lub odleciane kolczyki. Ostatecznie płyta czy książka. Wtedy nie miałabym kłopotów z decyzją: kupiłabym od razu, nawet za debet. A tu nie. Po prostu gary plus patelnia.
Taskałam właśnie torbę z podróży i karton z tą, pożal się Boże, zastawą po schodach, kiedy napotkałam sąsiadkę. Dla niepoznaki nazwijmy ją Kuczmierowską.
– A co to, wyprowadza się pani, pani sąsiadko? – zagaiła Kuczmierowska.
Czy można się wyprowadzać, taszcząc do własnego domu komplet garnków? Wątpię. Po prostu chciała mnie upokorzyć, chciała powiedzieć, żem kuchta, i w ogóle – że do garów.
– Wprost przeciwnie – odpowiedziałam. – Gdybym się wyprowadzała, przyszłabym do pani po moją książkę o robótkach na drutach dla leworęcznych, którą pani pożyczyła ode mnie dwa lata temu, i program Windows 98 pożyczony przed rokiem.
No bo co mi tu będzie robiła przytyki, że nie inwestuję w siebie, tylko w garnki!
Rok po operacji znalazłam się w Busku. I tam natknęłam się na talerze. Piękne: kwadratowe, białe, ze złotym rantem. Sama prostota, żadnych bohomazów. Te skorupy nie dawały mi spokoju. Bo i talerze też miałam… rany boskie. Każdy z innej gminy. Niemniej inwestowanie w skorupy wydawało mi się jakieś takie… no, bez sensu.Czekałam właśnie w kolejce do prądów Nemeca, gdy przyszła pewna kuracjuszka. Z panią tą już rozmawiałam wcześniej kilka razy. Ona jedna nie opowiadała o swoich dolegliwościach, gdzie ją boli, a gdzie nie. Rozmawiałyśmy zatem a to orkiestrze zdrojowej, a to o naturze ludzkiej…
– Coś panią męczy – zauważyła dość szybko.
Opowiedziałam jej o tych skorupach:
– Wie pani… Jestem przerażona. Myślę, że się starzeję. Kiedyś nie zwracałam uwagi na takie drobiazgi: skorupy, obrusy, firanki.
– Pani się nie starzeje. Jeżeli pani myśli o talerzach, to znaczy, że pani myśli podświadomie, że jeszcze wszystko przed panią. Niech pani je kupi, jeżeli rzeczywiście są piękne.
Bardzo lubię te talerze. Gary jakoś zaakceptowałam, chociaż wolałabym bransoletkę od Bulgariego albo płaszcz z kaszmiru.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze