Stosunki między-nie-ludzkie
REDAKCJA • dawno temuJakiś czas temu, kiedy wchodziłam do pracy, miałam dziwne wrażenie, że współpracownicy dziwnie na mnie patrzą. Może mam rozpięty guzik bluzki na wysokości biustu? - myślałam - A może, tak jak te dziewczyny w reklamie wkładek, żółtą karteczkę przyklejoną do pupy?
Raz to wrażenie było szczególnie silne. Pełna obaw weszłam do windy i nerwowo przejrzałam się w lustrze — na pierwszy rzut oka wszystko O.K. Już spokojniejsza wysiadłam z windy i rzuciłam wszystkim energicznie "Cześć!" Odpowiedź była cicha i niemrawa, co znowu wzbudziło mój niepokój, a cisza, jaka zapadła w chwili, kiedy siadłam przy biurku, tylko to odczucie spotęgowała. Co to za atmosfera jak w grobie, co się stało? — zagadnęłam koleżankę. Eee, chodź na papierosa… - odpowiedziała przeciągle. Ale już na korytarzu wypaliła jak seria z karabinu maszynowego: Zwalniają, grupowo, dzisiaj poleciało ponad sto osób, ale to nie koniec, chyba dopiero połowa, dostaniesz takie pismo od zarządu, wszyscy je dostają, tam jest napisane, że bardzo im przykro i w ogóle, wyobrażasz sobie? Już to widzę… Taka duża, bogata firma i co?! Tak z dnia na dzień.
Na chwilę zamilkłam. Szczerze mówiąc, tego się nie spodziewałam. Jest źle, ale że aż tak! No to jak grupowe, to chyba dają odprawy i bez okresu wypowiedzenia? — rzuciłam żartem, żeby rozładować atmosferę. Uwaga chyba była co najmniej niestosowna, bo kątem oka zauważyłam, jak kilka innych osób na korytarzu zastygło z papierosami w rękach i nienawistnym wzrokiem utkwionym w mojej osobie. Gdyby legenda o bazyliszku była prawdziwa, a oni jego wcieleniami, padłabym trupem na miejscu. Jakoś odechciało mi się palić; zgasiłam ledwie napoczętego papierosa i wróciłam do pracy.
To było już parę miesięcy temu, ale wrażenie pozostało. Bazyliszkowy wzrok niektórych osób cały czas mnie nie opuszcza. Albo znowu mi się wydaje. A może oni zawsze tak patrzyli, tylko wcześniej nie zwracałam na to uwagi? W końcu zwalniają cały czas, pewnie każdego dnia, tylko pojedynczo, z chirurgiczną precyzją… Stosunki między pracownikami nigdy nie były mocną stroną tej firmy, ale to, co się dzieje teraz, to już naprawdę przesada. Osoby, które jako nieliczne wydawały mi się kiedyś miłe i kontaktowe, słowem się nie odezwą, nie widzą, udają, że nie poznają. Ludzie przemieszczają się małymi, konspiracyjnymi grupkami, zerkają nerwowo i przerywają rozmowę, gdy w windzie, bufecie czy też na korytarzu pojawi się ktoś spoza ich “paczki”. Ani dzień dobry, ani do widzenia.
Każda rozmowa, przerwa w pracy (w tej sytuacji może lepiej, że zdarzają się rzadko) kończy się tym samym: kiedy wyrzucą, kogo, kto teraz, a kto następny. Chciałabym krzyknąć: Nie mówmy ciągle o tym, my tu jeszcze jesteśmy, więc nie róbmy sobie piekła z każdego dnia! Nie zachowujmy się, jakbyśmy szli na własny pogrzeb! Już wiem, że to nie jest w dobrym tonie (chociaż pewnie wielu myśli podobnie), lepiej patrzyć wymownie, jakbyśmy wszyscy mieli co najmniej rozpięte rozporki albo napis na czole: „Ty będziesz następny!”.
Nie chce mi się tam chodzić. Nie do pracy w ogóle, tylko tam – do ludzi. Co się stało, co się zmieniło przez te trzy lata, odkąd tam trafiłam? Niby nic, tylko nie spełniło się żadne z oczekiwań, które wiązałam z tą firmą. A szłam tam z wielkimi nadziejami, taka przejęta — w połowie studiów, do dużej korporacji, z renomą, stabilną pozycją na rynku. Myślałam: Teraz wszystko będzie, jak należy: umowa, pensja regularnie (wcześniej byłam przez pewien czas w kilkuosobowej firmie i były z tym spore problemy), a jak będę się starać, bardzo dobrze pracować, robić więcej, niż należy do moich obowiązków, to pewnie ktoś to zauważy, doceni, jakiś awans czy podwyżka mnie nie ominą…
Cóż to była za naiwność, jak się szybko okazało. Jakkolwiek bym się nie starała, nikt nie zwróci na to uwagi, nie wydostanę się z kasty, do której już na „dzień dobry” zostałam przypisana. Nie powinnam się odzywać, bo każda nieśmiała sugestia, że można to i to zrobić szybciej i lepiej, przez przedstawiciela wyższej kasty kwitowana jest tekstem: “No, nie wczuwaj się tak” i złośliwym lub pobłażliwym spojrzeniem. Niektórym nie wypada się zniżać i mówić mi „cześć”, chociaż widujemy się codziennie. To zresztą normalne, moje koleżanki też są tak traktowane. Dlatego pewnie, na wieść o zwolnieniu kolejnej osoby, nie umiem się zdobyć na coś więcej, niż kilka banalnych słów: "Zwolnili Piotrka? Jakiego Piotrka? Który to był, jak wyglądał? Aaa, ten, co chodził w takich śmiesznych klapkach. To przykre, szkoda…". Bo co można więcej powiedzieć o odejściu z pracy kogoś kompletnie obcego?
To też jest tutaj typowe — po trzech latach pracy w jednej firmie otaczają mnie ciągle setki obcych twarzy. Ostatnio nieco ich ubyło, ale w takim tłumie można to przeoczyć. W ogóle trudno coś zauważyć z perspektywy osoby tkwiącej osiem godzin dziennie przy komputerze, robiącej ciągle to samo i to samo. Ostrość widzenia słabnie — dosłownie i w przenośni. Ale na jedno nie mogę narzekać: złośliwego, czepiającego się szefa. Moja bezpośrednia przełożona nie ma na nic wpływu, a szefowie z prawdziwej „góry”… Cóż, nie wiedzą, że istnieję.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze