Polskie kłamstwo nie ma granic
REDAKCJA • dawno temuKrzyczycie wielkim głosem w mediach, ale tak w realu to śmierci bliskich wcale nie szanujecie. Banialuki opowiadacie, żeby wyrwać się na narty, a groby Waszych zmarłych pokrywa wieloletni kurz… To dla was długi weekend, a nie odwiedzanie grobów rozsianych po Polsce! W jednym roku będzie to wyjazd do Zakopanego, a za rok trafi się może tani Egipt?
Wbrew tytułowi mojego listu, nie mam najmniejszego zamiaru pisać o polityce, aktualnie nie interesuje mnie w ogóle odcinek pt. „Afera trotylowa”. Ja o czym innym, tyle tylko, że również na temat śmierci.
Katolicyzm jest u nas wyjątkowy, takiż i kult zmarłych. Śmierć przeżywamy na smutno i czarno, choć wizja życia wiecznego i ponownego spotkania bliskich teoretycznie winna napawać radością i nadzieją. W kościołach i na cmentarzach trzeba być cicho, zwłaszcza podczas pogrzebów. Choćbyśmy się mieli pozabijać w korkach, 1 listopada jesteśmy winni zmarłym i im grobom pielgrzymkę oraz określone posługi, potem zadumę…
Wspominam ten ponury, acz wzniosły obrazek, ponieważ my Polacy, pod pozorem powagi, tęsknoty i szacunku dla wartości religijnych, jesteśmy w stanie przemycić każde służące nam i naszej wygodzie kłamstwo! W łagodnej wersji wygląda to tak, że dzwonimy na kacu do pracy i mówimy, że mama w szpitalu. Wersja hardkorowa miała właśnie miejsce w instytucji, w której pracuję.
Otóż, w ostatni weekend szef zawezwał wszystkich osobiście do stawienia się w firmie na walnym zebraniu, na okrutną godzinę 8.30 (pracujemy, także zdalnie, zwykle od 10.00). Najbliżej pręgierza umieszczono kierowniczkę kadr. Około połowy pracowników – ta połowa to jakieś 25 osób – nie było, bo już wyjechali. Skandal polegał na tym, że 80 procent naszej załogi wzięło urlop w dniu 31 i/lub 5 listopada (łącznie 6 dni wolnych), a spora część z tej grupy „poszerzyła posługę” wobec swoich zmarłych i postanowiła być nieobecna już od 29 października, co zapewnia łącznie 9-dniowy urlop!
Szefowi jakoś ten „grafik” umknął, dlatego nagle oprzytomniał i wpadł w szał oraz histerię pod hasłami: „kto na to pozwolił” i „gdzie wy macie te groby – w Honolulu czy może na Alasce?”. Może nie była to taktowna awantura, ale i nie bezpodstawna. Szef przeprowadził przesiewowe śledztwo telefoniczno-mailowe. Wynikło z niego jasno, że nie rozbiegamy się na tydzień z górką po cmentarzach! Pojechaliśmy sobie do Paryża, do Austrii, do poczciwego Ciechocinka czy Świeradowa. Rekordzista wyjechał odwiedzić narzeczoną-modelkę w Nowym Jorku.
I fajnie, odpocząć trzeba, nawet lekarze to zalecają. Ale, po pierwsze, czy ładnie jest zasłaniać się żałobą i wyprawami na zimne cmentarze, rozsiane rzekomo po całej Polsce? Czy to się godzi – tworzyć sobie gigantyczne drzewo genealogiczne na potrzeby wyjazdu rozrywkowego, podczas gdy mamy do posprzątania zaledwie 2 mogiły we własnym mieście, a i tak nam się nie chce? I po drugie, może mniej wstrząsające – to koniec miesiąca, przeróżne rozliczenia, zamknięcia, podsumowania, terminy… Czy to po koleżeńsku zostawiać całą tę pracę dla kilku osób (!), jeśli zawsze wykonuje ją ze 20?
Niestety, Polacy, krzyczycie wielkim głosem w mediach, ale tak w realu to śmierci bliskich wcale nie szanujecie. Banialuki opowiadacie, żeby wyrwać się na narty, a groby Waszych zmarłych pokrywa wieloletni kurz… Bo w jednym roku będzie to Zakopane, a za rok trafi się może tani Egipt?
Jedno z najbrzydszych zakłamań, jakie mogę sobie wyobrazić. Na dodatek – często kosztem żywych!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze