Solidarność jajników razy trzy
REDAKCJA • dawno temuKawiarniany ogródek przy Marszałkowskiej w Warszawie, dzień powszedni, 11.00 rano, apogeum lata, rozkoszne pocałunki słońca. Z dwunastu drewnianych stołów zajęte tylko dwa. Ja z psem, a kawałek po przekątnej – cztery zadbane dorodne laski po dwudziestce, całe w pumach, nikach, rajbanach i kalwinach klajnach, opalone, ze złotymi końskimi ogonami do tyłków. Za ogrodzeniem na chodniku maleńka starowinka sprzedaje na szmatce pięć główek czosnku...
Kawiarniany ogródek przy Marszałkowskiej w Warszawie, dzień powszedni, 11.00 rano, apogeum lata, rozkoszne pocałunki słońca. Z dwunastu drewnianych stołów zajęte tylko dwa. Ja z psem, a kawałek po przekątnej – cztery zadbane dorodne laski po dwudziestce, całe w pumach, nikach, rajbanach i kalwinach klajnach, opalone, ze złotymi końskimi ogonami do tyłków. Za ogrodzeniem na chodniku maleńka starowinka sprzedaje na szmatce pięć główek czosnku. Daleko po drugiej stronie ulicy spacerują dwie przystojne strażniczki miejskie w "seksownych" mundurach.
Złote laski pija browca, czytają szmatławce, rozmawiają. Kondrat chodzi z Turnau, Steczkowska rodzi w domu, Curuś chodzi z Bułecką, Liszowska rodzi ze spadochronem.
Do ich stołu podchodzi stara gruba kobieta, pokazuje receptę, prosi o dwa złote. Trzy laski zagłębiają się w lekturze po cebulki włosów. Czwarta – typ bojowniczki – rozpoczyna tyradę: gdyby tak każdy — znam panią — codziennie tu pani jest — jak emerytury nie starcza, to do pracy trzeba iść — sprzątać a nie żebrać — dwie nogi pani ma i dwie ręce jak każdy — spadaj babciu, bo wezwę z Wilczej policję.
Po kwadransie zza ogrodzenia wyrasta młody facet. Dredy, opalone ramiona w tatuażach, amerykańskie zęby. Prosi laski o papierosa. Wyciągają się do niego cztery łapska z czterema różnymi paczkami. Adonisek się mizdrzy, bierze po jednym od każdej. Powoli odchodzi na parking przy Skorupki, wskakuje do czekoladowego kabrioleta, odjeżdża z piskiem – opon i lasek.
Strażniczki przełażą leniwie po pasach i dorywają się do czosnkowej babuleńki. Pouczenie, zbrodnia, kara, grzywna. Teren uprzątnięty. Szkoda, że nie kupiłam tego czosnku. Władza przelotnie ale znacząco zerka na mnie, jakby czytała w moich myślach.
— Kulturalny człowiek nie przychodzi z psem do restauracji – słyszę. Już mam ripostować, kiedy do mundurków uderza podchmielony facio z dwoma lodami z pobliskiej żabki czy małpki:
— To dla księżniczek naszej dzielnicy.
Księżniczki śmieją się, biorą lody, idą dalej kowbojskim krokiem. Ufff, upiekło się nam znowu, Pimpuś.
Wstaję ciężko zza stołu, biorę psa na ręce, wchodzę do baru.
— Pani Aniu, nie mam na drugie piwo, ale napić się muszę. Jutro oddam.
Pani Ania uśmiecha się polskimi zębami. Zanosi kokilkę żurku i herbatę grubej pani z receptą, która przysiadła ukradkiem na krzesełku przy szatni. Gdyby był to okoliczny głodny pan, zrobiłaby tak samo. Bo znamy się. Bo to ona jest księżniczką.
Chciałoby się westchnąć…
Ludziska, zastanówta się, kim jesteśta i co robita…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze