Czy pisarzowi wolno jeździć mercedesem?
NINA WUM • dawno temuGłupie pytanie. Oczywiście, że nie. Jeśli przegapili Państwo aferę - czy też raczej: aferkę - z udziałem Szczepana Twardocha i flagowego produktu niemieckiej motoryzacji, pozwólcie, iż Was oświecę. Kilka dni temu pisarz (znany z tego, iż świadomie i skrupulatnie kształtuje swój publiczny wizerunek) zrobił coś niewybaczalnego. Mianowicie zamieścił na swoim facebooku oświadczenie, iż został ambasadorem marki Mercedes. "Kocham samochody. Nigdy się z tą miłością nie kryłem" deklaruje Twardoch. By dodać jeszcze: "Przyjemność z prowadzenia samochodu takiego jak CLS400, stworzonego dla kierowcy, należy zaś zarówno do historii, teraźniejszości i - mam nadzieję - przyszłości motoryzacji." Post wieńczy fotografia, przedstawiająca pisarza wspartego o eleganckie auto.
Dla mnie, czytelniczki i admiratorki twórczości Twardocha nie była to wieść szczególnie elektryzująca. Gdyby ogłosił, że nowa książka tuż-tuż, nastawiłabym wszystkie czułki. Ale mercedes… No bardzo ładny, to fakt. Twardochowi, noszącemu się ze sznytem przedwojennego dandysa będzie z nim do twarzy. Tak pomyślałam i zapomniałam o sprawie.
Jak się okazuje, niesłusznie.
Naród nasz ma emocjonalne podejście do mercedesów. Wóz tej marki od lat jest w Polsce synonimem niezawodnej jakości, lecz przede wszystkim luksusu. Zajeżdżając pod dom nowiutkim mercem, tym samym windujemy swój status społeczny na niedostępne nam wcześniej wyżyny. Oraz możemy być pewni, iż sąsiada spod czwórki chwycą spazmy zawiści. W internecie każdy może być każdemu sąsiadem. Zatem Twardoch ze swym merolem stał się dla bardzo wielu solą w oku.
Naród ma również — jak się okazało — sprecyzowane oczekiwania co do społecznej roli i etosu pisarza. Tak, proszę Państwa. Słówko, które w prasie widujemy najczęściej skojarzone z przyrostkiem "Solidarności" - dotyczy także ludzi parających się literaturą. Ponoć Twardoch właśnie swój etos skalał. Żeby nie było, że to ja tak twierdzę: oto zapis wypowiedzi Pawła Dunina-Wąsowicza, redaktora wydawnictwa "Lampa i Iskra Boża". Człowiek ów, bardzo zresztą zasłużony dla rodzimej kultury (wylansował m.in. Dorotę Masłowską) pisze tak:
Sami Państwo widzicie. Użyczając twarzy koncernowi Mercedes Szczepan Twardoch stracił prawo do bycia traktowanym serio jako pisarz. Takie słowa pan Dunin kieruje do człowieka, który ma na koncie dziesięć powieści, jest laureatem Paszportu Polityki, był nominowany do Nike, a przekłady jego książek dostają na Zachodzie entuzjastyczne recenzje.
Na tym magicznym, mitycznym Zachodzie, proszę Państwa. Tym samym, z którego pochodzi tak wytęskniony przez wielu mercedes.
Występ Dunina-Wąsowicza można by zwekslować na konto jego ogólnej ekscentryczności (wydawca znany jest ze swojej pogardy dla dóbr doczesnych.) Można by — gdyby nie fakt, jak szparko rzesze internautów podchwyciły tę nutę. Twardocha zalała fala jadu. Od tego subtelniej destylowanego ("Wybrał właściwą drogę na szczyty światowej literatury!", "Od pisarza oczekuje się, że będzie pisarzem, a nie reklamiarzem") przez jęki bólu egzystencjalnego ("Człowiek zapie..a od rana do nocy a ten dostał mercedesa za darmo. Niby za co?") po strzał z grubej rury ("Prawdziwy artysta, jeśli ma liczyć na sukces w Mercedesie, musi "pier… Polskę" i uznawać Ślązaków [tych proszących Putina, żeby nie walił w nich bombą atomową, bo oni Polakami nie są] za osobną narodowość. Potem już może dowolnie, ale to jest warunek konieczny.) Nie zabrakło klasycznego w takich przypadkach: "A kto to w ogóle jest?"
Ta ostatnia uwaga mogła być szczera. W końcu znakomita większość rodaków nie czyta książek.
Fakt — jakiś czas temu Szczepan Twardoch przebił się do świadomości nawet tych niczego nie czytających. Uczynił przywołanym powyżej, jędrnym wezwaniem. "Pierdol się, Polsko" powiedział, a gazety ochoczo opublikowały. Jego irytację spowodował fakt, iż rząd RP odmówił Ślązakom statusu mniejszości narodowej.
Nie da się nie zauważyć, iż pisarz jest Ślązakiem. Co oznacza: trochę Polakiem, a trochę kimś innym. Wielokrotnie przepracowywał swoje podwójne dziedzictwo na potrzeby literatury. Jego ostatnia powieść, znakomity zresztą "Drach" jest właśnie o poplątanych ścieżkach przynależności. Społecznej, narodowej, osobistej.
Nie wiem jak Państwo, ale ja uważam, że pisarzowi wolno kląć, gdy coś idzie nie po jego myśli. Ale ja z tych dziwadeł, co wierzą też, iż autor może mieć niepopularne — a nawet, o zgrozo, sprzeczne z moimi — poglądy. Ważne, że jego proza mnie uwodzi.
Patrioci z internetu zapamiętali autorowi "Morfiny" tę zwięzłą deklarację antypatii. Gdy przyszło do mercedesa, w ruch poszły — jak to jest u nas w modzie — rzucane hojnie oskarżenia o jedzenie byłemu okupantowi z ręki oraz o przynależność do piątej kolumny. To przecież na Śląsku powstało sławiące zalety merca, żartobliwe powiedzenie "bez gwiozdy ni mo jozdy."
Szczepan Twardoch poszedł spać po prostu jako ambasador mercedesa. Obudził się już jako niepoważna podróbka pisarza tudzież zdrajca ojczyzny. Mam nadzieję, że się tym za bardzo nie zmartwił.
Odłóżmy na bok kwestię patriotycznych obsesji. Czemu wóz dla Twardocha tak podzielił ludzi? Bo trzeba wspomnieć, że prócz wiadra pomyj wylano też na autora "Wiecznego Grunwaldu" kubeł słodu. Niektórzy koledzy po fachu otwarcie gratulowali mu powodzenia w interesach. Oraz faktu, że został pierwszym przedstawicielem kultury wysokiej, którego jakiś władny koncern uznał za odpowiednią osobę do promocyjnej roboty. Dotąd ambasadorką Mercedesa była m. in. Anna Mucha. Aktorka raczej średnia, za to prawdziwa rekordzistka w dziedzinie zaliczonych "ścianek." Na Pudelku rozpoznawana przez wszystkich.
Skoro już mowa o Pudelku. Portal nie przeoczył takiej okazji. Zawiadamiając Szanowną Publiczność o mercedesie, zamieścił na swoich łamach serię starych zdjęć Twardocha. Dokumentują one jego piorunującą stylistyczną przemianę. W czasach studenckich Szczepan T. nie był jeszcze uwielbianym przez panie elegantem o kunsztownej fryzurze. Był pulchny, nosił się bez gustu, włosy miał niedbale obsmyczone. O dziwo Pudelkowi komcionauci nie chwycili soczystej przynęty. Jeden z nich napisał: "Spoko, lepiej dać szansę zarobić zdolnemu pisarzowi, niż jakimś pustakom."
Wracając do meritum. Jakub Żulczyk, wybitny pisarz młodego pokolenia skomentował całą sprawę tak:
Szczepan Twardoch rozwaliłeś jakiś etos i bardzo dobrze, że to zrobiłeś. Konkretnie rozwaliłeś etos dziada, któremu można zapłacić byle co i pięć miesięcy po terminie. Zrobiłeś mnóstwo dobrego dla społecznego postrzegania ludzi pióra do tego, aby ich w końcu szanować. Oby więcej Twardochów w dobrych marynarkach i wyjebanych mercedesach, wtedy może przeciętny Cebuleon przestanie uważać ludzi pióra i kultury za niedomyte szumowiny, a zleceniodawca za płatnika ostatniej kategorii. Jaram się szczerze i zbijam pionę.
Zgadzam się z Żulczykiem (nie pierwszy raz zresztą; uwielbiam sposób myślenia tego chłopaka.) Żyję ze zleceń na wiązanie słów w zdania. Uwielbiam to zajęcie i nie zamieniłabym go na żadne inne (a mam porównanie.) Nie jest to chleb najłatwiejszy w świecie. Także dlatego, że status autora — czy to publicystyki, czy tłumacza, czy prozaika wreszcie — jest w kraju nad Wisłą żałośnie niski. Sponsorzy lekceważą wydarzenia kulturalne. Przeciętny Kowalski wyobraża sobie, że literat to takie ascetyczne dziwo, które, jak lata temu pięknie rzecz ujął Feliks Kres zdechnie z głodu pod płotem, a jeszcze będzie na nim skrobał gwoździem poemat.
Otóż nie. Pisarze też miewają rachunki do popłacenia. Dzieci, którym trzeba kupić szkolną wyprawkę. Ci zdolniejsi i mający więcej siły przebicia — jak Twardoch — doczekają się z czasem uznania od mercedesów tego świata. Reszta chcąc nie chcąc z trudem wiąże koniec z końcem. Nie nawołuję bynajmniej do czułego pochylania się nad losem gryzipiórka — w końcu taką drogę wybrał. Mógł zostać budowlańcem, czyż nie? (Znam pisarza, który potrafi m.in. położyć dach. Robił to za młodu, teraz jednakże woli pisać. Czy ktokolwiek z Państwa mu się dziwi?)
Nawołuję do zdrowego rozsądku i powściągnięcia ślepej zawiści. Czy przypadek Twardocha otworzy innym uznanym autorom drogę do portfeli "przeciętnych Cebuleonów"? Nie mam pojęcia. Czy to dobrze, że szanowany prozaik reprezentuje swoją twarzą niemniej szacowną markę? Co do tego nie mam wątpliwości.
Szydzącym z Twardocha przypomnę tylko, że taki Stanisław Lem uwielbiał samochody. Gdy nabył własnego mercedesa, pochwalił się tym w listach wszystkim przyjaciołom. Rzecz jest do sprawdzenia.
Rafał Kosik, pisarz science-fiction oraz autor znanej serii powieści dla młodzieży "Felix, Net i Nika" żartobliwie podsumował całą tę mini aferę:
Jeżeli ktoś był gruby, chodził w powyciąganych swetrach i ogólnie wyglądał jak hatifnat na wygnaniu, a teraz jest szczupły i przystojny, a do tego do tego jeździ mercedesem, to powód, żeby go hejtować? Oczywiście że tak, o ile hejtują grubi w powyciąganych swetrach i do tego marzący o mercedesie.
Co poddaję Państwu pod rozwagę.
Zdjęcia: Facebook
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze