Zabrano mi drugi dom!
REDAKCJA • dawno temuPadłam ofiarą demokracji, której zawsze byłam zwolenniczką. Dziś zajrzałam w okna mojej ukochanej knajpy. Pustki, posępne miny sympatycznych zwykle barmanek… Trzech zdrowo odżywiających się młodzieńców oglądało mecz. Siłownia, odżywki, dopalacze są cacy. Nikotyna jest be. Zepchnięto nas, nieekologicznych durniów, do gett w postaci balkonów, spacerów z pieskiem i „strategicznych” miejscówek na mrozie 20 metrów od przystanku autobusowego. Czy to jest sprawiedliwe? Czy tacy jak ja już nigdy nie pójdą w miasto, bo dostali szlaban jak krnąbrne nastolatki?
Mam 52 lata. Od skończenia technikum poligraficznego całe życie zawodowe związałam z gazetami, a konkretnie z drukarniami. Ciężka zmianowa praca, świątek-piątek, ale ją kocham.
Jestem też namiętną palaczką, kawoszką, nie gardzę koniaczkiem. Serducho póki co zdrowe, a gdyby nawet zaszwankowało, to mówię sobie: wszyscy umrzemy, prawda?
Owdowiałam, córki dorosłe dawno, od 20 lat w zupełności mi wystarcza towarzystwo mężczyzn w pracy. No i miałam sobie taką jedną nie do opisania, intymną rozkosz w życiu: wstąpić do knajpki, zamówić przy barku kawę i kieliszeczek czegoś pysznego, odprężyć się po ciężkim dniu lub nocy. Z papieroskiem, rzecz jasna. Przy mojej „Świętej Trójcy”, jeśli wolno.
Skończyło się! Nie bez ironii powiem, że podobno zwyciężyła demokracja, której zawsze byłam zwolenniczką. Teraz padłam jej ofiarą – no, jeszcze nie do końca. Na razie, wraz z obrywającymi po kieszeni przedstawicielami gastronomii, jestem prześladowaną zwierzyną łowną do odstrzału przez byle straż miejską, przez kogoś, kto ma pałę i władzę, których ja nie posiadam. Telewizjom proponuję zrobić z tego reality show, pierwsza się zgłoszę na casting:). Nietrudno odegrać coś, co spotyka cię na co dzień. Krwawa, ekscytująca pogoń za palaczem!
Niepalące córki są po mojej stronie, chociaż należą już do innego świata – chadzają na sushi, do restauracji bezmięsnych, ekologicznych, do kawiarenek sieciowych z 300 gatunkami kawy i deserów… Istnieją takie u nas już od wielu lat. Są urozmaicone, pięknie urządzone (zaglądałam przez witryny), kulturalne… Wspaniały azyl dla ludzi brzydzących się dymem.
Moja noga nigdy w nich nie postała, bo dla mnie knajpka, w której nie wolno palić, przeczy idei knajpki. Podobnie niepalący nie muszą przecież wchodzić do bieda-barków starej daty, gdzie palić było wolno, a szarobłękitna mgła to część klimatu, akceptowana ochoczo przez stałych bywalców. Mogą iść gdzie indziej, mają dokąd. Na dodatek „moich” barków nie prowadzą zakute łby, tylko ludzie otwarci i elastyczni, wielu z nich zainwestowało w klimatyzację. Ale to nieważne. My, palacze, nie mamy prawa do azylu. Jak chcę mieć relaks, to mogę sobie w domu zamontować pod sufitem półkę na szkło, w rogu postawić mały stoliczek z nastrojową lampką, zakupić ekspres Krupsa czy innego diabła i stworzyć sobie iluzję ulubionej kawiarenki. W sumie wyjdzie nawet drożej niż na mieście, po co więc wszyscy trąbią, że we własnym domu jest taniej?
Dziś właśnie, wracając z szychty, zajrzałam w okna mojej ukochanej knajpy. Pustki, posępne miny sympatycznych zwykle barmanek… Trzech zdrowo odżywiających się młodzieńców oglądało mecz. Siłownia, odżywki, dopalacze są cacy. Nikotyna jest be. Zepchnięto nas, nieekologicznych durniów, do gett w postaci balkonów, spacerów z pieskiem i „strategicznych” miejscówek na mrozie 20 metrów od przystanku autobusowego.
Czy to jest sprawiedliwe? Czy tacy jak ja już nigdy nie pójdą w miasto, bo dostali szlaban jak krnąbrne nastolatki?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze