Psiastkarnia. Słodycze dla psa
DORA ROSŁOŃSKA • dawno temuNie są w stanie podać swoim psom jedzenia z supermarketu. Zresztą i tak ich czworonogi nie chcą tego jeść. Dlatego Paula i Matylda gotują im i pieką zdrowe rzeczy w fikuśnych formach. Z pasji i zabawy powstał biznes, który wyznaczył trendy w polskiej psiej diecie. Paula i Matylda – autorki Psiastkarni, opowiadają Kafeterii o swoim pomyśle na życie.
Siódma rano. Paula wbija się w pracowniczy żakiecik i na szpilkach idzie do pracy. Tam będzie sprzedawać komercyjne nieruchomości: sklepy, magazyny, biurowce. Wieczorem żakiecik zmienia na kuchenny fartuch. Ale nie gotuje i nie piecze dla siebie. O nie. Dołącza do Matyldy i wspólnie w firmowej kuchni rozpoczynają produkcję ciasteczek. Z bananem i masłem orzechowym domowej roboty na pełnoziarnistej mące żytniej razowej. Albo ciasteczka z dzika z suszonymi pomidorami. Albo karobowe trufle. Mmm, palce lizać. A raczej… pazury! Ciasteczka i muffinki, które wychodzą z piekarników Pauli i Matyldy, nie są przeznaczone dla ludzi. To przysmaki dla psów i kotów. Tylko z naturalnych składników, najwyższej jakości. Dziewczyny pieką je do 3–4 w nocy. O 7 są już na warszawskim Biobazarze.
— W końcu jest weeekend i korporację zamieniamy na stoisko z psimi ciastkami – śmieje się Paula Domańska. — Bo Psiastkarnia (www.psiastkarnia.pl) to taka kawiarnia dla czworonogów. Również internetowa.
A stoisko wygląda prześlicznie. Zielona trawka, sztuczna latarnia jakby wzięta z paryskiej uliczki, na której dynda logo Psiastkarni. Ciastka z kolei popakowane są w kolorowe pudełeczka niczym łakocie na prezent dla ukochanej. Każde pudełko ma kokardkę i naklejkę w formie psiej łapy z informacją o smaku ciastek.
— Każdy smak ma inny kształt. Te z mięsa dzika są wycięte w małe prosiaczki, bananowe z masłem orzechowym to brązowe chrupiące budy dla psa - wylicza Matylda Kojtych.
Opakowania same wyglądają jak psie budy, a na każdej stronie widnieje podobizna trzech psów dziewczyn. Namalowane są własnoręcznie przez Paulę.
Bez książek i bez przemocy
Właśnie od nich, od ich osobistych czworonogów zaczął się pomysł na własny biznes.
— Gdy miałam 16 lat, przygarnęłam Foresta, psa husky, który nie chciał niczego jeść i wciąż mi uciekał – wspomina Paulina. - Wtedy na rynku nie było wielu książek o opiece nad psami. Znalazłam jedną, gdzie sposobem na to, by pies nie uciekał przez dziurę w płocie, było zaczajenie się na niego i zdzielenie mu po łbie metalowym drągiem, gdy tylko pojawi się po drugiej stronie płotu. Takie metody zdecydowanie nie przemawiały do mnie. Szukałam innych. Nie tylko w ułożeniu psiego zachowania, ale i diety.
Kiedy dziewczyny doprowadziły psią kuchnię do perfekcji, postanowiły wejść z tym na rynek polski.
— Kiedy trzy lata temu zaczynałyśmy swoją działalność, w Polsce nikt czegoś takiego nie robił. Jedynie w Stanach Zjednoczonych była firma tego typu z filiami w wielu miastach USA. Na franczyzę nie było co liczyć, bo kosztowałoby to nas grube pieniądze – wspomina Matylda. — Zrobiłyśmy własną Psiastkarnię.
Początki były zabawne. Ich pierwszy ewent z prezentacją produktów miał miejsce na zawodach polo pod Warszawą.
— Miałyśmy ze sobą tysiąc paczek ciastek zawiązanych w celofanowe torebeczki, jeszcze bez logo Psiastkarni. - wspomina Matylda Kojtych. — Nie zdążyłyśmy powiedzieć gościom, że nasze ciastka są dla psów. Markizy z bananem i masłem orzechowym zniknęły w brzuchach. Właścicieli, a nie psów.
Do tej pory właściciele podgryzają smakołyki swoich pupili, mimo że już wiedzą do kogo są one adresowane.
— Kiedy pieczemy z Paulą karobowe trufle dla psów, za każdym razem odbywamy krótką wojnę z moim jedenastoletnim synem. Młody nie może pogodzić się z tym, że takie ciacha przechodzą mu koło nosa – śmieje się Matylda Kojtych.
Sposób na marketing ciasteczkowej fabryki również był niecodzienny. Paula codziennie przynosiła do pracy lunch w firmowej torebce Psiatkarni. Niby przypadkowo torebka leżała na blacie pracowniczego stołu w kuchni. Każdy kto przychodził na kawę lub lunch zastanawiał się, kto to przyniósł. Wkrótce logo było rozpoznawane w całej firmie.
Teraz Paula przychodzi do pracy z pudełkami pełnymi psich smakołyków. Właściciele kotów i psów dostają podarunki. Pracownicy bez zwierząt chwalą się, że przecież ich sąsiad ma kota i też chętnie kupią coś takiego.
Ponieważ to jeszcze początki biznesu, dziewczyny umówiły się, że zawsze jedna pracuje w korporacji i zbiera fundusze na rozwój Psiastkarni. W tym czasie druga rozporządza zebranymi pieniądzmi i rozwija w ciągu dnia psią cukiernię. Do tej pory korporacją zajmowała się Paula. Ale robią właśnie zmianę. Matylda po wielu miesiącach pieczenia ciastek i szukania współpracujących kawiarni i sklepów wraca za biurko.
O dziewczynach z Psiastkarni zrobiło się głośno. Jeden, drugi artykuł, wizyta w telewizji śniadaniowej. Hobby stało się biznesem. Były pierwsze, ale pojawili się naśladowcy, choć trudno im było dorównać pedantycznym wręcz produktom Pauliny i Matyldy. Po roku konkurencja znika z rynku.
— Super, że wyznaczamy trendy. Polska jest najbardziej zapsionym krajem w Europie i ten produkt jest wręcz tutaj niezbędny – mówi Paula.
Dziewczyny nie zapominają, że Psiastkarnia to ich hobby i miłość do czworonogów. Zaangażowały się w pomoc schronisku w Korabiewicach. Zawożą tam swoje ciastka. Zaprojektowały też specjalną naklejkę do samochodu z napisem „pies w aucie”. Cały dochód ze sprzedaży naklejek idzie na potrzeby schroniska.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze