Mieszkanie na kredyt czy wynajem?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuTwarzą jednego z prężnie działających w Polsce banków został Kevin Spacey. Bardzo chciałbym uścisnąć rękę nieznanego mi człowieka, który doprowadził do takiej sytuacji. Przecież ten wybitny, amerykański aktor dziś kojarzy się z Frankiem Underwoodem, bezlitosnym facetem i mordercą, który nie cofnął się przed niczym w drodze na fotel Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Zacny Kevin wcielił się również w seryjnego mordercę z filmu „Siedem” i brawurowo oszukał wszystkich jako Kayser Soze, wszechwładny gangster ze świetnych „Podejrzanych”. Facet grywa głównie zbrodniarzy, łotrów i innych wykolejeńców. Teraz jego uśmiechnięta twarz zachęca do brania kredytów.
Żeby było jeszcze lepiej, jego poprzednikiem na tym stanowisku był John Cleese, znany z „Hotelu zacisze” i trupy Monty Pythona. Gość odegrał ministerstwo głupich kroków! Oto dwie twarze reklamujące bankowość w Polsce: morderca i komediant. Mnie to akurat bawi.
Teraz kij w mrowisko włożył Marcin Prokop. Prokop jest całkiem spory, więc pewno miał wielkiego drąga. Stanowczo odradził młodym ludziom branie kredytów mieszkaniowych, lecz wynajem, wzorem bogatszych od nas (teraz i zawsze) krajów sytego Zachodu. Dodał, niezbyt szczęśliwie, że sam nabył chałupę za gotówkę, której drzewiej miał w nadmiarze. Natychmiast strasznie za to oberwał, w czym widzę przejaw wielkiej przywary Polaków. Ja tam Prokopowi życzę dobrze. To chyba fajny facet jest. Niech kupi sobie nie jedno mieszkanie, lecz dziesięć. Sam Prokop ładnie wytłumaczył się w obszernej rozmowie dla natemat.pl, a cała, wywołana uprzednio afera sytuuje się w kontekście wahań franka pustoszącego portfele.
Chętnie się wypowiem, gdyż jestem najgorszą możliwą osobą do dyskutowania na ten temat. Kredyt mieszkaniowy wziąłem, niestety w złotówkach zamiast we frankach. Trafiłem akurat na wyjątkowo okrutny wzrost cen. Niedługo późnej przepisałem mieszkanie na byłą już żonę. Na otarcie łez pozostawiono mi obowiązek spłaty. Pozostanie moją radością jeszcze przez dwie dekady z okładem. Jak rozwiązaliśmy tę sprawę z byłą małżonką to już nie Wasza rzecz. Myślę, że dość uczciwie. Fakty jednak są takie: mam kredyt na mieszkanie, nie mając mieszkania.
Swoją drogą, jeśli przyznali nam ten kredyt (facetowi bez stałego zatrudnienia i młódce na etacie w szkole) można sądzić, że daliby go nawet pijanym starcom bez rąk i nóg.
Za sprawą umiłowania wolności skłaniam się ku zdaniu Prokopa, upatrując w kredycie mieszkaniowym niewolę. Łańcuch może nawet zmienić się w kierat, a o plecy uderzy bicz surowego, szwajcarskiego pana. Z tym, że nie perspektywa spłaty przeraża mnie najbardziej.
Fakty są takie: trzeba mieć dach nad głową. Niekoniecznie ten altanki działkowej, albo pokoju u rodziców. Miesięczne koszta kredytu i wynajmu wydają się zbliżone. Płaciłem jedne i drugie, nie widzę większej różnicy, a jeśli jakąś – to na korzyść wynajmu. Jeśli kredytobiorca nie okaże się kompletnym idiotą, nie wmówi sobie raty, na którą go nie stać, skuszony perspektywą większego metrażu i lepszej lokalizacji, jeśli nie zdecyduje się ugrzęznąć w niepewnej walucie zagranicznej, to jakoś sobie poradzi. Przecież żyć gdzieś musi. Wystarczy nie ufać tak najdalszym, jak i najbliższym.
Niebezpieczeństwo przeciążenia kredytem wydaje się znaczne. Do zadłużenia się namawiają banki, kusząc ofertami. Potem jednak przychodzą weksle i umowa, której nikt nie rozumie. Naciski pojawiają się również ze strony najbliższej rodziny. Rodzice i dziadkowie trują młodym, że ci powinni mieszkać „na swoim” choć przecież mieszkanie będzie należeć do banku aż do czasu spłaty ostatniej raty. Chętnie przypomnę, że zwyczajowo odsetki spłacane są najpierw. Ile trwa taki proceder? Tyle ile dorosłe życie. Niemcy o tym już wiedzą. Dlatego wynajmują. Ale za nimi stoi jakieś siedemdziesiąt lat doświadczenia konsumenckiego. My ciągle się uczymy.
Mieszkanie wzięte na kredyt ogranicza jednak moją wolność. Najemcą będąc mogę opuścić miejsce, w którym się zasiedziałem i wyruszyć w dalszą drogę: do innego miasta, innego kraju, na odmienny kontynent. Grozi mi co najwyżej utrata kaucji. Obciążony kredytem muszę zatroszczyć się o jego spłatę, to oczywiste. Ale istnieje inny problem – mieszkanie jako dobro fizyczne, nieruchomość. Miejsce do życia. Nie mogę go przecież porzucić. Amerykanie mają, oczywiście, lepiej. Odsyłają bankom klucze, tracą mieszkanie wraz ze zobowiązaniem kredytowym.
Z mieszkaniem obciążonym kredytem muszę coś zrobić. Sprzedaż, z tego co wiem, pozostaje poważnie utrudniona. Ludzie niechętnie kupują takie nieruchomości. Poza tym dobrze byłoby, gdyby kwota, którą otrzymam, pozwalała na spłacenie zobowiązań wobec banku. Tak najczęściej się nie dzieje. Wiem już, że jestem idiotą. Nie muszę się znów o tym dowiadywać.
Wcześniejsza spłata kredytu (o której de facto znów opowiadał Prokop) jest trudna i to z dwóch przyczyn. Bank niechętnie przystaje na taką opcję, a i statystyczny kredytobiorca bywa istotą ułomną. Dysponując nadwyżką forsy woli przeznaczyć ją na prywatną szkołę dla dzieci, wakacje all inclusive czy coś równie bezsensownego. Wreszcie, wynajęcie mieszkania – najczęściej studentom lub bandytom, nie wiadomo co gorsze – rodzi szereg trudności. Trzeba pilnować lokatorów. Bo coś zniszczą, bo uciekną nie płacąc, zmienią chałupę w burdel, coś takiego.
Dlatego – wolę nie. Nieruchomość wolną od kredytu mogę puścić z dymem, jeśli tylko chcę. Z ciężarem na hipotece zmienia się w kulę u nogi. Odbiera mi najważniejszą rzecz na świecie. Wolność.
Problem w tym, że wolność tracimy znacznie szybciej: wiążąc się z kimś, płodząc dzieci, podejmując pracę etatową. Wolność odbierają nam problemy ze zdrowiem (nasze bądź bliskich), słowem tracimy ją natychmiast po uzyskaniu, kiedy kończymy edukację. Kredyt jest tylko kolejnym sposobem.
Last but not least: co właściciele mieszkań zrobią, gdy przyjdzie wojna?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze