Snobka
REDAKCJA • dawno temuNie mam nic przeciwko pieniądzom, luksusowi, pięknym przedmiotom. Śmieszy mnie jednak niepomiernie jedna rzecz: czasem człowiek tak się zakałapućka w tym świecie wielkich liczb, że poniżej pewnej wartości zejść za nic nie potrafi, umarłby ze wstydu. Nie ma chyba gorszej rzeczy dla snoba, niż zostać przyłapanym na parkowaniu swojego „porszaka” przed barem mlecznym czy zajadaniu ukradkiem hamburgera zaraz po wyjściu z najdroższej siłowni w mieście.
Nie mam nic przeciwko pieniądzom, luksusowi, pięknym przedmiotom. Czasem… Może… Na widok sukienki haute couture we włoskim butiku miewam miraże i zastanawiam się, ile studni w Afryce Ochojska by wykopała za równowartość… Ot, takie społecznikowskie napady, na szczęście rzadkie.
Śmieszy mnie jednak niepomiernie jedna rzecz: czasem człowiek tak się zakałapućka w tym świecie wielkich liczb, że poniżej pewnej wartości zejść za nic nie potrafi, umarłby ze wstydu. Nie ma chyba gorszej rzeczy dla snoba, niż zostać przyłapanym na parkowaniu swojego „porszaka” przed barem mlecznym czy zajadaniu ukradkiem hamburgera zaraz po wyjściu z najdroższej siłowni w mieście.
Przyłapałam chyba taką jedną ortodoksyjną panią w moim zaprzyjaźnionym lumpeksie dwa kroki od domu, jak badała organoleptycznie torebkę za 35 zł, z ekskluzywnej strefy rzeczy wycenionych na sztuki:). Torebka była nowa i autentycznie piękna (z puszystych, różnobarwnych, zamszowych łatek, niczym rajski ptak), pani – nie. Ale miała ewidentną klasę: świetne ciuchy w stylu kobiety wielkiego biznesu, fantastyczny niby-męski zegarek, świeżą fryzurę, stonowany makijaż, zadbaną, giętką sylwetkę.
Dźwigała na sobie jakieś 65 lat i pewnie tyle samo tysięcy złotych (bez zegarka:)). Łączyło nas jedno: jak ten pilot z „Małego księcia”, który potrafił jednym rzutem oka odróżnić Chiny od Arizony, tak my, kobiety z różnych światów, umiałyśmy natychmiast wypatrzyć diament pośród popiołu.
W sklepie było pusto (nie licząc mnie, schowanej po pas w koszu w poszukiwaniu pary możliwie niezmechaconych rękawiczek). Dama podeszła do lady ze swoją zachwycającą zdobyczą w dwóch palcach i zapytała, jakby ślepa na pierzasty stan nieważkości, w jakim znajdowała się torebka:
— Czy to jest prawdziwa skóra?
— Nie, ekologiczna – odpowiedziała zgodnie z prawdą sprzedawczyni.
Dama spojrzała na mnie jak na zmechaconą rękawiczkę nie od pary albo co gorszego, majtnęła torebkę do pierwszego z brzegu kosza (zdążyłam jeszcze zobaczyć śliczną, czerwoną podszewkę w gardziołku rozsuniętego suwaka) i poszła sobie poudawać, że ogląda sztuczne futra.
— Przecież to dobrze, że nie prawdziwa – zagadnęłam do jej pleców z pojednawczym uśmiechem. – Tak jest trendy, da pani przykład innym.
Widziałam, że torebka się jej nieprzytomnie podoba i na dodatek doskonale do niej pasuje – rzadki zbieg okoliczności.
Pani jednak była uparta i postanowiła mnie traktować jak jeden z eksponatów „na wagę”, czyli – jak morowe powietrze. Zapłaciłam więc 3 złote za wyłowione triumfalnie rękawiczki i wyszłam.
Następnego dnia rano mijałam jak zwykle mój sklepik w drodze po bułki i gazetę. Sprzedawczyni mrugnęła do mnie przez witrynę, uchyliła drzwi i wychrypiała scenicznym szeptem:
— Ależ ona się pani wystraszyła, ta wczoraj! Może myślała, że pani z ochrony zwierząt? Aż się schowała za wieszak z futrami. Ale jak tylko pani wyszła – od razu wzięła tę torebkę, co ja mówię, jak sęp złapała!
Cóż, nie wyprowadzałam miłej sąsiadki z błędu. Moim zdaniem starsza dama wstydziła się przyznać mi rację, była zbyt dumna, żeby się ze mną zgodzić, na moich oczach kupić sobie torebkę za 35 zł i tym samym zrujnować swój superluksusowy wizerunek. Współczuję rozterek. Dzięki Bogu mam własne, chyba poważniejsze. Na przykład – czy moje „nowe” rękawiczki wcisną się na palec z brylantem jak kurze jajo? :). Wydając lekkomyślnie 3 złote, o tym, kurde, nie pomyślałam…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze