Narty ze śniegiem za progiem
URSZULA RUCIŃSKA • 11 miesięcy temuMateriał sponsorowany przez Snowtrex
Kwatera w górskiej chacie bądź hotelu położonym bezpośrednio na stoku nadaje narciarskiemu wyjazdowi szczególnego smaku.
Nie chodzi tylko o szczególną wysoko w górach ciszę, rozgwieżdżone tam nocą niebo czy urok padającego intensywnie śniegu. Rzecz także w zwykłym komforcie: rano można wyjść prosto z kwatery na narty, a pod koniec dnia zjechać na nich tuż pod drzwi.
Nie trzeba więc odbywać mozolnego spaceru w sztywnych butach i z nartami w ręku na przystanek skibusa. Potem zaś tłoczyć się w nim w drodze do dolnej stacji kolejki wywożącej narciarzy z doliny w wyższe partie gór. To samo tyczy powrotów – zwykle po dniu wyczerpującej jazdy. A gdy jeszcze ma się pod opieką dzieci, sprawa dodatkowo się komplikuje.
Kwatera na stoku pozwala również oszczędzić czas i daje swobodę w planowaniu narciarskiego dnia. Jest większa szansa na pierwszy po przejściu ratraków lub świeżym opadzie śnieg. Można w dowolnej chwili zrobić sobie przerwę na domowy posiłek bądź nawet uciąć drzemkę. A także dłużej zostać w górach, podziwiając zachód słońca.
Najwięcej ofert kwater na stoku (nazywanych w slangu branży turystycznej obiektami ski in & ski out) można znaleźć w Alpach francuskich. To tam w latach 70. minionego wieku zaczęto wysoko w górach budować stacje narciarskie. Powstawały od zera, w miejscach, gdzie dotąd jedynym śladem bytności człowieka były pasterskie szałasy. Aby prowadzone w trudnych warunkach inwestycje się zwróciły, ośrodki musiały być zaprojektowane na jak największą liczbę klientów. Efektem były żelbetowe blokowiska, które prócz setek apartamentów (czasem tak małych, że nazywano je „studiami”) mieściły bary, dyskoteki, kręgielnie, siłownie, spa, bawialnie dla dzieci, sklepy Sherpa oraz parkingi, a czasem baseny – czyli wszystko, czego oczekuje mieszczuch nawet na narciarskich wakacjach. Oczywiście, takie kompleksy w sercu gór budziły sprzeciw ekologów i estetów. Kontrowano je sugestią, że stawką jest popularyzacja narciarstwa.
Za skrajny przykład tej mody uchodzi La Plagne – na poziomie 1900 m n.p.m. postawiono tam wielopiętrowe kompleksy mieszkalne z tysiącami łóżek, do których niemal dosłownie wjeżdża się wprost z nartostrad prowadzących m.in. z zacnego skądinąd lodowca Bellecôte (3 417 m n.p.m.).
Najwyżej zaś położoną stacją Europy jest Val Thorens – wybudowane na 2300 (!) m n.p.m. tuż pod lodowcem Peclet i wchodzące w skład Trzech Dolin.
Szczęśliwie ostatnio okazuje się, że przy odrobinie dobrej woli (i sporym zasobie pieniędzy) można najkoszmarniejsze blokowiska uczynić przytulniejszymi. Wystarczy studia połączyć w większe apartamenty, a betonowe fasady obłożyć drewnem.
Równocześnie powstają mniejsze ośrodki z bezpośrednim dostępem na stok. Dowodem Oz en Oisans w Alpe d’Huez – udanie wlane w otoczenie, a będące dogodnym punktem wypadowym na stoki wokół lodowca Sarenne.
Coraz popularniejsze stały się też budowane na zboczach kameralne – i starannie dopasowane do otoczenia, a nadto zapewniające większa niż w klasycznych apartamentowcach dozę prywatności – domki typu chalet. Taką stacją jest chociażby Valmeinier, wybudowane na 1800 m n.p.m. w otoczeniu parków narodowych Ecrins i Vanoise nad doliną Maurienne. Zgodnie z francuską tradycją oprócz kwater powstało tam zaplecze sklepów, barów, a nawet… kina.
Ale tzw. stacje stokowe można znaleźć także w innych rejonach Alp.
W Szwajcarii symbolami osad na stoku są – jak na kolebkę zimowej turystyki przystało – miejsca legendarne. To do położonej na 1650 m n.p.m. wioski Mürren (kanton berneński) na początku XX wieku zaczęli przyjeżdżać brytyjscy narciarze – z ich rywalizacji z miejscowymi zrodził się słynny zjazd w Wengen. Do osady nie można wjechać samochodem, co w połączeniu z architekturą, nadaje jej klimat. A prosto z hoteli można dostać się na Schilthorn – miejsce przygód Jamesa Bonda (na szczycie jest muzeum agenta 007).
Tak samo jest w innej legendzie, Saas Fee. Tam także obowiązuje zakaz ruchu samochodów, a położenie kurortu pozwala korzystać z jego stoków bezpośrednio po wyjściu z kwater (kolejki docierają na 3500 m n.p.m., a jeździ się w otoczeniu 18 (!) czterotysięczników).
Z kolei Riederalp to osada na prawie 2000 m n.p.m. nieopodal największego w Alpach lodowca Aletsch – też bez samochodów i też elitarna (wypoczywał tam Winston Churchill). I też spod drzwi kameralnych hoteli można ruszyć na trasy z widokiem na Matterhorn!
Nawet w Austrii, uchodzącej za twierdzę komunikacji skibusowej, są ośrodki ski in & ski out. Przykładem karyntyjski Katschberg, położony wysoko jak na ten region, bo na 1600 m n.p.m., ale udanie wkomponowany w okoliczne zbocza. To że na trasy wyjeżdża się tam prosto z kwater, ma znaczenie także dlatego, że jest to ośrodek lubiany przez rodziny (tamtejsza szkoła narciarska specjalizuje się w nauce dzieci i chlubi najlepszymi certyfikatami w tej materii).
Serce Nassfeld na granicy Karyntii i Włoch mieści się na Kofelplatz Madritsche, czyli na ok. 2000 m n.p.m. Z wybudowanych tam hoteli rozchodzi się większość ze 110 km tras wytyczonych na trzech okolicznych szczytach. Dawniej do Nassfeld prowadziła jedynie wąska, zagrożona lawinami, droga. Po większym opadzie stacja stawała się niedostępna. Od kilku lat można do niej dotrzeć z doliny w 20 minut gondolą Millennium Express.
Z pokoju na stok można też wjechać w Oberlech, najbardziej ekskluzywnej części topowego kurortu Lech Zurs. Wyróżnia ją (prócz cen) to, że i tu zakazany jest ruch samochodowy. Gości z doliny (Oberlech proponuje 900 miejsc noclegowych), ich bagaż i prowiant do restauracji dowożą na górę meleksy. A wokół są kilometry tras i hektary puchu.
We włoskich Dolomitach stacją stokową jest choćby Marilleva w rejonie Trentino. Wybudowano ją „od zera” na 1400 m n.p.m. – to betonowe, acz wkomponowane w zbocze, kompleksy apartamentowców. A za granią leżą zbocza legendarnej Madonny di Campiglio i Skiarea Campiglio Dolomiti di Brenta. Razem to 150 km tras.
Niemal z łóżka można też wyskoczyć na śnieg w Alpe di Siusi w Południowym Tyrolu. Ten płaskowyż między 1680 a 2350 m n.p.m. zwany jest największą łąką Alp i uchodzi za wzór stacji rodzinnej. Hotele rozrzucone są po całej hali (czy, jak żartują miejscowi, pastwisku), dzięki czemu można czuć się w nich jak w wysokogórskiej głuszy, a równocześnie korzystać z sieci nartostrad Dolomiti Superski. Jest to też świetne miejsce na biegówki i rakiety.
Co ważne: w niektórych stacjach stokowych (wyjąwszy francuskie) nie ma żadnych sklepów, więc chcąc zrobić nawet drobne zakupy, trzeba wyprawić się do doliny. Dlatego warto zawsze sprawdzić poziom takiej infrastruktury.
Materiał sponsorowany przez Snowtrex
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze