Na wykłady z dziećmi? Czy na polskich uczelniach to możliwe?
EWA ORACZ • dawno temuZ dzieckiem na zajęciach? Legalnie i z pełnym przyzwoleniem wykładowcy i uczelni? Tak, to możliwe. Co prawda nie w Polsce, choć może się mylę, jeśli tak to mnie poprawcie i opisujcie takie sprawy, ale w Izraelu. Wykładowca Sydney Engelberg w czasie jednego ze swoich wykładów zareagował na płacz dziecka i reakcję jego mamy, która chciała z nim wyjść z sali i… wziął malucha na ręce nie przerywając wykładu. Ten naturalny, wydaje mi się gest, zyskał status bohaterskiego czynu i zachwycił studentów.
Sprawę opisała na Facebooku córka wykładowcy, są oczywiście zdjęcia, bo w dobie obecnych telefonów prawie każdy ma przy sobie sprzęt pozwalający na wykonanie dobrej jakości zdjęć i filmów. Tak więc informacje szybko dotarły do sieci, robiąc z Sydneya Engelberga wykładowcę roku.
Kim jest ten życzliwy mężczyzna? To ojciec czwórki dzieci i dziadek pięciorga wnucząt. Facet rozumie temat najwidoczniej, bo jak mówi, żadna matka nie może stawać przed wyborem między dzieckiem a kontynuowaniem nauki. Trochę szkoda, że tego rodzaju dylematy nie dotyczą ojców. Na wykładach Engelberga kobiety bez problemu mogą karmić piersią, on sam zachęca podobno rodziców do przychodzenia na zajęcia z dziećmi. Dziwne? Rzadkie przede wszystkim. W kontekście takiej historii najprawdopodobniej wszystkim pojawia się w głowie pytanie, czy to byłoby możliwe w Polsce? W kraju, w którym publiczne karmienie piersią jest wciąż tematem debat dzielących ostro społeczeństwo. W kraju, w którym kobiety na rozmowach kwalifikacyjnych słyszą pytanie czy chcą mieć dzieci, przypomnę tylko, że pracodawca nie ma prawa wypytywać o takie rzeczy. Moja znajoma w czasie egzaminu ustnego na pewną uczelnię artystyczną w Gdańsku usłyszała, że jako kobieta, najprawdopodobniej zajmie miejsce mężczyźnie, który ma szansę na karierę artystyczną, a ona zapewne i tak zajmie się rodziną i rodzeniem dzieci. Bezczelny, prawda? Z drugiej strony, czy nie miał racji? Odnoszę wrażenie, że tylko kobiety mają dzieci, a mężczyźni? No cóż, robią kariery przy wsparciu małżonek. Odwrotne sytuacje są tak rzadkie, jak tacy wykładowcy. Fakt, że karmiąca kobieta jest jedynym barem całodobowym dla dziecka, ale karmienie piersią nie trwa dziesięć lat.
Nie wiadomo jakie to były wykłady, zresztą to nie jest istotne. Fakt, że na sali wykładowej byli rodzice z dziećmi świadczy o dużym wsparciu dla rodziców. Trudno jest rozmawiać o kondycji polskich nauczycieli wyłącznie teoretycznie. A rozważania, czy na jakiejkolwiek naszej uczelni mogłoby się coś takiego zdarzyć, są czysto teoretyczne, bo nikt na wykłady z dziećmi nie chodzi. Niektórzy wykładowcy dostają szału, jak zobaczą kubek z kawą na stoliku, nie wiadomo dlaczego ten kawałek plastiku uderza w ich poczucie godności, a co dopiero gdyby na sali wykładowej były dzieci? Czy jednak jest jakaś różnica między naszymi krajowymi profesorami a tymi z innych krajów? Myślę, że nie ma.
Jesteśmy przyzwyczajeni do narzekania, zawsze wszystko nam źle i wszędzie jest lepiej, normalniej i bardziej ludzko niż w Polsce. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Tymczasem na całym świecie przekrój społeczeństwa jest podobny. Są źli i dobrzy, leniwi i pracowici, są szaleńcy i dewianci a po drugiej stronie zwykli szarzy ludzie. Też mamy wspaniałych wykładowców i jestem przekonana, że podobne sytuacje mogłyby mieć miejsce, gdyby studenci z dziećmi mieli wstęp na sale wykładowe. Przeciętny człowiek ma doświadczenie z różnymi nauczycielami, tymi, którzy pomylili się w wyborze zawodu również. Wydaje mi się, że każdy jak poszpera we wspomnieniach, to znajdzie kogoś, kogo lekcje czy wykłady utrwaliły się w pamięci z pozytywnym uczuciem.
Dr Sidney Engelberg zadziałał odruchowo, tak myślę. I to o nim pięknie świadczy. To właśnie automatyczne działanie, pozbawione głębszej analizy pokazuje czasem prawdę o człowieku. Dziecko zaczęło płakać, więc wziął je na ręce, a wykład trwał dalej. Czy nie wydaje się to naturalne? Zupełnie innym tematem jest obecność dzieci na wykładach, mimo tego, że brzmi to wspaniale, nie jestem pewna czy to dobry pomysł. Z jednym płaczącym maluchem łatwo sobie poradzić, ale co zrobić jak zacznie płakać szóstka na raz? Może przedszkola na uczelniach i żłobki byłyby lepszym rozwiązaniem? Ale jak tu mówić lub pisać o czymś takim na uczelniach wyższych, gdy są w Polsce miasta, gdzie brakuje miejsc w przedszkolach, a w wielu miasteczkach coś takiego jak żłobek nie istnieje. Za to o polityce prorodzinnej dużo się mówi. Szkoda, że tylko mówi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze