Etos tatuażysty
REDAKCJA • dawno temuMieszkam w kamienicy, gdzie całe piętro od frontu zajmuje renomowane studio tatuażu. Przez lata obserwowałam, zwłaszcza latem, atrakcyjnych artystów z „naszej” pracowni, wytatuowanych dosłownie od stóp do głów. Niestety, urodziłam się przed wojną z prostych rodziców i zachowałam proste konotacje, pomimo inteligenckiego wykształcenia. Igłowanie żywej skóry tuszem nieodmiennie kojarzy mi się z numerkami obozowymi.
Mieszkam w kamienicy, gdzie całe piętro od frontu zajmuje renomowane studio tatuażu. Z tematem zapoznawałam się etapami. Najpierw mój 12-letni wnuk pokazywał mi autentyczne dzieła sztuki w Internecie, potem przez lata obserwowałam, zwłaszcza latem, atrakcyjnych artystów z „naszej” pracowni, wytatuowanych dosłownie od stóp do głów. Dodam, że są to rośli mężczyźni w przedziale wiekowym 25–50, czyli teoretycznie dojrzali, świadomi swej charyzmy – świetnie ubrani, opaleni, z pięknymi włosami, przeważnie „zmotocyklowani”. Wyobrażam sobie, jak klienci płci obojga omdlewają z rozkoszy w szponach takich profesjonalistów, świadczących własnym ciałem o kunszcie swego rzemiosła i o słuszności ideologii.
Niestety, urodziłam się przed wojną z prostych rodziców i zachowałam proste konotacje, pomimo inteligenckiego wykształcenia. Może powinnam iść do psychologa. Igłowanie żywej skóry tuszem nieodmiennie kojarzy mi się z numerkami obozowymi, co oczywiście jest absurdem. Mniejsza o to. Ale… jak się tak głębiej zastanowić – czemu nie mielibyśmy przechowywać w muzeach połaci martwej, umiejętnie zakonserwowanej ludzkiej skóry, ozdobionej najlepszymi dziełami z tej branży? To się zapewne już dzieje. Szkoda taki artyzm skazywać na zapomnienie.
Tymczasem, wnuczek ukończył lat 17 i zaczął od wytatuowania sobie obu łydek kultowymi postaciami ze swoich ukochanych filmów – na jednej ma „Jokera”, na drugiej, Boże wybacz pomyłkę, chyba płonącą czaszkę jakiegoś motocyklisty zbawiającego świat. Pod moim nosem, za grube pieniądze, przesądził o swoim wyglądzie, a i nie zamierza wcale na tym poprzestać! Jego dziewczyna ma sieć pajęczą na dekolcie i bransoletki z drutu kolczastego na obu nadgarstkach – trudno tu mówić o artyzmie, a swoim fatalnym skojarzeniom nie potrafię zaradzić.
Nie chcę iść do tego studia, pytać o przepisy. Powinna się tym ewentualnie zająć moja córka, ale widać nie dostrzega problemu. Zastanawiam się tylko, jaka jest praktyka i regulacje. Czy klient podpisuje klauzulę o odpowiedzialności za swoje decyzje? Od jakiego wieku można się tatuować bez zgody dorosłych? Czy są jakieś limity powierzchni wytatuowanego ciała?
Zmieniamy się, chorujemy, starzejemy. Kiedyś być może zoperują nam piszczele czy kręgosłup, przetną klatkę piersiową przy zawale. Dzieła sztuki się zepsują, pomarszczą. Kto będzie je naprawiał i za jakie pieniądze? Czy artysta będzie miał copyright na dewastację swego dzieła i dochodził praw autorskich?
Zmieniają się nam też poglądy. Czy będąc w moim wieku, wnuk nadal będzie fascynował się Batmanem i starszymi paniami z motylkami na zwiotczałych pupach? Wiem jedno: na robieniu tatuażu można zapewne tyle samo zarobić, co na usuwaniu go. Dlatego należałoby chyba równolegle szerzyć wiedzę na temat ingerencji w swoje ciało, na temat nieodwracalnego piętna szkarłatnej litery i rzekomego piękna, które przemija…
Wnuk mówi mi o wolności. Ja odpowiadam, że wolność to wybór, a smok na plecach może zaważyć na naszym życiu bardziej, niż wyrok za kradzież. Dlatego nawołuję tatuażystów do odpowiedzialności – zwłaszcza w sytuacji, gdy przychodzi do nich nieukształtowane psychicznie dziecko.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze