Kochajmy się – z Bogiem lub bez
REDAKCJA • dawno temuW ostatnim wydaniu Wysokich Obcasów znalazłam arcyciekawy artykuł o portalu randkowym dla katolików przestrzegających wszelkich zasad swojego wyznania, zwłaszcza w kwestii erotyzmu. Czemu drwimy z osób wierzących, zarzucamy im dwulicowość? Przecież niektórzy ateiści też wyznają wartości podobne chrześcijańskim, czują, co jest dobre, a co złe… To te same wartości! Nie trzeba krzywdzić, kłamać, kraść, zabijać… Warto pozbyć się egoizmu i otworzyć na drugiego człowieka, myślenie tylko i wyłącznie o kasie to droga donikąd… Zgadza się?
W ostatnim wydaniu Wysokich Obcasów znalazłam arcyciekawy artykuł o portalu randkowym dla katolików przestrzegających wszelkich zasad swojego wyznania, zwłaszcza w kwestii erotyzmu.
Były tam wypowiedzi uczestników tej wspólnoty. Wypowiedzi dla mnie egzotyczne i arbitralne, ponieważ nie wierzę i nie praktykuję. Ale szanuję. Moi znajomi w większości uznali ten tekst za prześmiewczy pastisz cudzych wartości – nawet jeśli niezamierzony. Ja miałam całkiem inne refleksje.
Czemu drwimy z osób wierzących, zarzucamy im dwulicowość? Przecież niektórzy ateiści też wyznają wartości podobne chrześcijańskim, czują, co jest dobre, a co złe… To te same wartości! Nie trzeba krzywdzić, kłamać, kraść, zabijać… Warto pozbyć się egoizmu i otworzyć na drugiego człowieka, myślenie tylko i wyłącznie o kasie to droga donikąd… Zgadza się?
Pewnym ludziom wydaje się, że są wyzwoleni z ciemnoty, czują swoją wyższość nad „moherami”. Owocuje to tym, że szukając partnera życiowego, oczekują zarobków co najmniej na poziomie średniej krajowej, żadnych zaszłych zobowiązań – np. alimentów… Co to oznacza w praktyce? Że kobieta chce być wyemancypowana, a jednocześnie szuka… żywiciela. To się nie da pogodzić, kochane nowoczesne dziewczyny!
To samo działa niestety w drugą stronę – niektórzy bohaterowie artykułu w WO uważają, że jak ktoś nie wielbi Jana Pawła II i chce uprawiać seks przed ślubem, to jest niegodny zainteresowania i nieodpowiedzialny. Nawołuję ich do opamiętania!
Gdy poznałam na poczcie mojego obecnego męża (również niewierzącego), dobiegał czterdziestki, miał tandetną protezę nogi, niską rentę, wykształcenie średnie ogólne, mieszkanie na 4. piętrze bez windy i złożone od 7 lat podanie w gminie, że chciałby zamieszkać niżej… Dzieci z pierwszego małżeństwa odwiedzały go co miesiąc i zabierały połowę pieniędzy, mimo że była żona wyszła za ginekologa i miała 3 domy. On żywił się zupkami z torebki przecenionymi na złotówkę z powodu daty ważności… Nie miał telefonu, komputera, Internetu. Czasem siedział w domu, wyglądał przez okno i… płakał.
Zaufaliśmy sobie jakoś. Nie szukaliśmy pomocy mediów, nie żebraliśmy. Mąż nie zamierza jedną nogą wchodzić na Mount Everest ani zdobywać bieguna, jest człowiekiem cichym i lekko przestraszonym światem. Ja czułam się i radziłam sobie w tej naszej rzeczywistości nieco lepiej, postanowiłam więc krok po kroczku go z tego wyciągnąć.
Dziś mieszkamy w kawalerce na parterze, mąż leczy się na depresję i wykonuje chałupniczo artystyczne drobiazgi do urządzenia mieszkania, ja je sprzedaję. Zbieramy na nowoczesną protezę. Nie jest to szczyt naszych marzeń, ale wierzę w lepsze jutro, a opieram to na przeświadczeniu, że miłość i bezinteresowność wiele w życiu zmienia. Podobnie jak cierpliwość – nie wszystko musimy dostać natychmiast. Mam nadzieję, że to upodabnia mnie odrobinę do idealistycznych bohaterów wspomnianego artykułu.
Za swój największy sukces uważam to, że trochę „wychowałam” dzieci męża w kierunku zwyczajnych stosunków z tatą, który potrzebuje rozmowy, spaceru, plotek ze szkoły, a nie jest, jako osoba słabsza, maszynką do dawania kieszonkowego… Czy trzeba być katolikiem, żeby to zrozumieć? Nie, każdy człowiek może się zmienić, jeśli zechce. Ale nie poprzez nietolerancję, podziały i pogardę dla innych.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze