Daj piłeczkę!
REDAKCJA • dawno temuNie cierpię protekcjonalizmu – nawet w stosunku do zwierząt, a co dopiero ludzi. A piłka nożna nie jest nawet w pierwszej dwudziestce moich pasji. Marzę jednak, by San Marino wbiło nam kiedyś 10 goli do fajery, obnażając naszą butę i próżność, tak samo mam nadzieję, że kiedyś każdy pies wypnie dupę na swojego tresera i zamiast podać piłeczkę, ziewnie szeroko i pójdzie nadgryźć drogą meblową nogę ze szlachetnego drewna.
Nie cierpię protekcjonalizmu – nawet w stosunku do zwierząt, a co dopiero ludzi. A piłka nożna nie jest nawet w pierwszej dwudziestce moich pasji.
Lubię sport. Jednakowoż, polska piłeczka nóżkowa sportem nie jest. Moim zdaniem nie istnieje w ogóle, jeśli już, to tylko jako sprawa narodowa i polityka społeczna. A naród i społeczeństwo – wiadomo, trza podbudować, jak i czym się da.
Przekonałam się o tym po raz kolejny, kiedy obrażana, wydrwiwana i mieszana radośnie z błotem była w mediach drużyna San Marino – podobno zespół sklepikarzy, księgowych itp., z dwoma jedynie zawodowcami i brawurową serią przegranych wysoko meczów. Ot, taki pikuś, który ma nam poprawić humor, udowodnić, że nasza beznadziejność w tej dyscyplinie ma szansę napotkać beznadziejność jeszcze głębszą. Jak piesek robiący nieudolne sztuczki, a jednak pozostający pod naszą wyższą, zwierzchnią władzą.
Gratuluję dziennikarzom i kibicom, to naprawdę budujące – wszelkimi środkami spostponować rywala jeszcze przed wynikiem, w nadziei, że to zamaskuje własną kichę totalną.
Ja swojego psa szanuję. Nie wymagam od niego żałosnych popisów na komendę. Skakanie do góry, kładzenie się, turlanie na rozkaz – to takie właśnie, niegodne dzikiego z natury, nieprzewidywalnego zwierza sztuczki. Nie stosuję ich. Czy taki sam – co najmniej – szacunek nie należy się rywalowi w sporcie, gdy sami jesteśmy do bani i tylko odgrywamy się za własne słabości?
Jeśli mój pies chce spać, gryźć własną łapę, „czytać” gazetę na moim stole – nie reaguję. Dopiero kiedy sam odnajdzie piłeczkę i wrzuci mi ją demonstracyjnie na kolana, domagając się zabawy, jestem ewentualnie gotowa zareagować, o ile mam chwilę czasu. Ale nie na zasadzie „aportu” i nagradzania kiełbasą. Poważamy się wzajemnie, zarówno jako współmieszkańcy, jak i przedstawiciele odrębnych ras. Nie wymagamy od siebie udawania ani cudów, nie bijemy z tego piany, nie popisujemy się przed publicznością.
I tak, jak marzę, by San Marino wbiło nam kiedyś 10 goli do fajery, obnażając naszą butę i próżność, tak samo mam nadzieję, że kiedyś każdy pies wypnie dupę na swojego tresera i zamiast podać piłeczkę, ziewnie szeroko i pójdzie nadgryźć jakąś drogą meblową nogę ze szlachetnego drewna. Żeby utrzeć nam zadartego pod niebo nocha.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze