Gdzie te chłopy?
REDAKCJA • dawno temuW minionym roku moja skromna osoba miała aż trzech „narzeczonych”. Za dużo? Jestem łatwa? O tak! Było ich za dużo, a ja zbyt łatwo się angażuję. Na szczęście równie szybko udaję się po rozum tam, gdzie on zwykle jest. To niezawodny adres, w przeciwieństwie do narzeczonych. A ja mam tylko jedno życie. Wszystkich trzech poznałam przez Internet. Zastanawiam się, co jest ze mną nie tak? Czego ja szukam? Co to znaczy „normalny” – może to ja jestem nienormalna?
Oglądałam ostatnio jeden z moich ukochanych filmów: Kolekcjonera kości z Angeliną i Denzelem. W jednym zetknięciu się ich palców było więcej chemii niż w całej klasyce kina spod znaku demonicznego, fatalistycznego, niepohamowanego seksu… Ale była tam też niby mniej ważna, poboczna scena Angeliny z nietrafionym narzeczonym. On mówi do niej: Mój terapeuta twierdzi, że nasz związek nie jest dla mnie dobry. Okej, facet jest przerysowany i ośmieszony, aby to kaleki Denzel mógł zatriumfować swoim magnetyzmem. Ale, ale…
W minionym roku moja skromna osoba miała aż trzech „narzeczonych”. Za dużo? Jestem łatwa? O tak! Było ich za dużo, a ja zbyt łatwo się angażuję. Na szczęście równie szybko udaję się po rozum tam, gdzie on zwykle jest. To niezawodny adres, w przeciwieństwie do narzeczonych. A ja mam tylko jedno życie – taka już moja wiara.
Narzeczony numer jeden strasznie dbał o swój rower. Kiedy umawialiśmy się na przejażdżkę i trzeba było na przykład wstąpić do apteki, on przez 5 minut „ustawiał” rower pod budynkiem, manewrował nóżką, spoglądał z dystansu, czy jest wszystko w porządku. Zamykarki nie woził, żeby być „lżejszym”. To ja zostawałam na zewnątrz, pilnując obu wehikułów i plecaka z ekwipunkiem dla obojga. Swój rower musiałam ustawiać tak, żeby nie dotykał jego… W innych kwestiach aż tak bardzo się nie brzydził kontaktu, nie był to jednak szał, który wynagrodziłby mi tę i inne jego schizy na punkcie przedmiotów bądź co bądź martwych.
Numer dwa ciągle się czepiał mojej stopy. Że mianowicie mi spadła i muszę koniecznie coś z tym zrobić, aby przynajmniej zostać w peletonie (co ja mam z tymi rowerami?). Włosy farbuję za 20 zł farbą z drogerii, zamiast „u Kamila” za 250. Przestałam chodzić na jogę i do siłowni (po 200 za karnet), a przecież gimnastyka w domu na karimacie to nie to samo. Sprzedałam samochód i wdycham zarazki w metrze za 70 zamiast 700 miesięcznie. Kupiłam sobie za 69 sukienkę w sieciówce dla małolatek i nie czuję dysonansu… Ano, nie czułam. Nie w kwestii sukienki w każdym razie. Bywaj, bracie!
Numer trzy nie był snobem, gadżeciarzem, narcyzem ani materialistą. Wymarzony koń do zaprzęgu partnerskiego. Spotykaliśmy się w zimie w parkach, na ławkach. Nie oceniał mnie po ciuchach, pracy, koncie. Miał fajny termos, nawet niezbyt drogi, co mnie ujęło. Taki stary, w głupie wzorki, jak od mamy, a nie żaden metalowy „survival”. I scyzoryk z pięciuset ostrzami – na szczęście nie do wycinania serc na żywych, czujących drzewach, tylko do rozwiązywania różnych nieoczekiwanych problemów na randkach… Przynosił kanapki, dla siebie z kiełbasą, dla mnie z serkiem, bo szanował mój wegetarianizm. Uczył mnie oszczędności i obcowania z naturą. Było fajnie, tylko… zimno w dupę! I kontrast z poprzednikami okazał się dla mnie ostatecznie za mocny.
Chciałam dodać, że wszystkich trzech poznałam przez Internet, ale nie nabijam się z facetów ani z tej formy nawiązywania kontaktów. Zastanawiam się tylko, co jest ze mną nie tak? Czego ja szukam? Co to znaczy „normalny” – może to ja jestem nienormalna?
Bo kobiety, w przeciwieństwie do mężczyzn, nadal zadręczają się takimi pytaniami. A że spadła mi stopa, w ramach terapii mogę sobie co najwyżej wypić piwko i powiedzieć: cierpliwości…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze