Nie popełniajmy błędów naszych matek!
- Małżeństwo to nie przyjemność i nie relacja, to obowiązek - mawia mama mojej znajomej, gdy ta z sympatią wspomina swoje lata narzeczeństwa w kontraście do lat spędzonych w małżeństwie, gdy tak sielankowo nie jest, a szydło z worka wyszło.
- W małżeństwie trzeba trwać dla dzieci – mawia moja mama - Łatwo się wycofać i wejść w nowy związek, ale dzieci cierpią! I ma rację, ale co z tego...
Moja teściowa zaś mawia, że kobieta już tak jest skonstruowana, że lepiej nadaje się do gotowania, prania, prasowania i sprzątania, do zakupów też, zrobi to lepiej od mężczyzny, szybciej, a mężczyzna powołany jest do innych rzeczy, bo taka jest jego natura. Pogodzona ze swoją naturą podsuwa mojemu teściowi miskę pełną ziemniaków i nakłada surówkę, choć on jej nie lubi.
Ja już taka pogodzona nie jestem i nic oczywiste dla mnie nie jest. Wciąż myślę o tej mojej naturze i nie umiem jakoś się z nią zgodzić ani z obowiązkami względem męża, ani z życiem wyłącznie dla dzieci. Jakaś niekobieca jestem chyba!
Ostatnio spędziłam przemiłe wakacje z przyjaciółką i jej synem. Z zatrwożeniem patrzyłam, jak my kobiety same wpędzamy się do grobu, milcząco, bez zastanowienia powtarzając błędy swoich matek. Ze złością opowiadała mi, że jej ojciec nic nie potrafi w domu zrobić, nawet herbaty sobie nie osłodzi, we wszystkim wyręcza go żona, a mówiąc to robiła kanapki dla nastoletniego syna na śniadanie. Wieczorem słała łóżko, wycierała po nim deskę klozetową i 10 razy pytała, czy na pewno umył zęby, rano przygotowywała mu ubrania i odkładała talerze do zlewu, gdy ten skończył jeść.
Dlaczego to sobie robimy? A potem narzekamy na brak czasu, na życie tylko dla dzieci, na synowe, które nie mogą znieść naszych rozpieszczonych potomków i na mężów, których wyręczamy we wszystkim... Czy ktoś mi odpowie?