Najczęściej, gdy autor uprawiający mainstream (albo z mainstreamu, jak Jędrzej Polak się wywodzi) bierze się za fantastykę, dochodzi do nieszczęścia. Rafał Ziemkiewicz wspomina peerelowskich tuzów literackich, którzy straciwszy zaplecze finansowe na początku lat dziewięćdziesiątych próbowali napisać coś dla ludzi, choćby science fiction, tworząc prawdziwe koszmarki. Jeszcze innym przykładem jest pamiętny Krfotok Redlińskiego, skądinąd niezła powieść (nominacja do branżowej nagrody Zajdla) mimo przesycenia uwielbieniem dla Jaruzela. Powstała jednak bez żadnego rozpoznania tradycji literackiej alternatywnych historii, sam Redliński zachowywał się, jakby Amerykę odkrył, a Philip Dick nigdy nie napisał Człowieka z wysokiego zamku.
Notka wskazuje rok 1997 jako początek powstawania powieści, pomysł musiał być ciut wcześniejszy – Polak w oczywisty sposób wskrzesza antyklerykalne fobie z początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to wydawało się, że spadliśmy z czerwonej gwiazdy wprost pod koloratkę. Jego przyszłość jest groteskowa i totalitarna. Kler rządzi żelazną ręką, nawet nazwy ulic odnoszą się do sfery sacrum, zamiast przelewem płaci się świętymi obrazkami (Pożycz trzy Bobole), a Kuria przypomina skrzyżowanie gestapo i Opus Dei. Dzieci już się nie rodzą, następuje powszechny uwiąd wszystkiego, a znaki na niebie i ziemi wskazują, że rzecz dzieje się w czasach ostatnich.
Są tu rzeczy wspaniałe: relacja pomiędzy głównym bohaterem a ojcem, z której wyłazi nowoczesna szulcowszczyzna, malutkie opowieści, naprawdę chwytające za serce. Historia człowieka, który odkrył, że czas w tramwajach biegnie inaczej niż poza nimi, jest po prostu cudowna. Polak należy też do nielicznych polskich autorów, potrafiących pisać o seksie ładnie i bez popadania w przesadę – wskazuje na to choćby udana scena rozprawiczenia głównego bohatera. Fabularnie zaś wkrada się sztampa: protagonista to klasyczny poszukiwacz prawdy, znany z niezliczonych powieści fantastycznych. Również ruch oporu przeciw klerykalnemu łajdactwu wypada dosyć stereotypowo, a już na pewno można by sobie darować nazbyt dosłowne nawiązania do Radia Maryja z wiadomym dyrektorem – żarty z ojca prowadzącego to żadna sztuka, a katoland raczej nam nie grozi.
Życie jest gejem nosi też wszystkie znamiona debiutu. Entuzjazm, energetyczność tego tekstu zbiega się z przeładowaniem, jakby autor próbował upchnąć między okładkami wszystkie swoje pomysły, zgoda, błyskotliwe, lecz nadmiar błysku zwyczajnie może wzrok odebrać. Szkoda też, że się nie pospieszył, bo podobny temat podjęli wcześniej inni. Polskę nękaną przez chrześcijański totalitaryzm opisał wcześniej Jacek Piekara w bestsellerowej Przenajświętszej Rzeczypospolitej. Z kolei sentyment do tradycji sarmackiej w Polsce przyszłości ujawnia się w znakomitym Cruxie Jacka Dukaja (Antologia PL+50). Nie wątpię w autentyczność Polaka, epigoństwa nie zarzucam – złoszczę się jedynie o to spóźnienie.
Można sarkać na Życie jest gejem, wskazywać niedociągnięcia i strasznie się złościć. Tymczasem, Polak popełnił książkę interesującą, na dziwny sposób piękną, do tego, odróżniającą się korzystnie od fantastycznej konkurencji, jakże często uprawiającej literaturę zgodnie z zasadami scenariusza hollywoodzkiej produkcji wysokobudżetowej. Trudno tylko rozstrzygnąć, czy wydanie powieści poza systemem wydawnictw branżowych przysłuży się jej, czy skaże autora na osamotnienie.