Francja, 1959 rok. Praca sekretarki uchodzi za atrybut nowoczesnej, niezależnej kobiety i jednocześnie za (o ironio!) najlepszy sposób na znalezienie bogatego męża. Marzy o niej nieśmiała Rose (Deborah Francois), ale szanse ma nikłe. Chorobliwie roztargniona, ciągle coś tłucze, upuszcza, psuje. Potrafi tylko jedno: błyskawicznie pisać na maszynie. Niespełniony sportowiec, szef agencji ubezpieczeniowej, Louis Echard (Romain Duris) zatrudnia ją, ale stawia warunek: Rose przystąpi do (popularnych niczym obecne talent show) zawodów w szybkim pisaniu na maszynie. Trenerem zawodniczki będzie oczywiście sam pracodawca. Jak nietrudno się domyśleć: nasza bohaterka bez trudu zdobywa kolejne wyróżnienia, ale bardziej niż sława interesuje ją Louis.
Amelię proponowałbym zostawić w spokoju: przepiękna Tautou hipnotyzowała od pierwszych ujęć, Rose to raczej sympatyczna niezdara; kopciuszek, który przemieni się na naszych oczach w królewnę. Więcej sensu ma porównanie do popularnego serialu. Podobnie jak w Mad Menach pieczołowicie odtworzono tu realia końca lat. 50. I rzeczywiście, nie przeczę: Wspaniała to uczta dla oka. Poczynając od drobnych rekwizytów (m.in. kluczowe tutaj maszyny do pisania), poprzez meble, stroje, wystrój wnętrz, aż po samochody, to, jak wyglądają ulice: Roinsard funduje nam uroczą podróż w czasie. I na tym jego inspiracje Mad Menami się niestety kończą. Seria o przygodach Dona Drapera uwodzi przewrotnością, przełamuje stereotypy, prowokuje widzów. A Wspaniała to miła, ale grzeczna i przewidywalna komedia romantyczna. Z początku sprawdza się koncepcja podanej z przymrużeniem oka groteski (kłania się m.in. Billy Wilder), ale szybko zaczyna ona uwierać. Roinsard traktuje ją kanonicznie, w efekcie nie ma tu ani Wilder'owskiego wdzięku, ani miejsca na jakiekolwiek zaskoczenie. Po kwadransie projekcji wiemy już nie tylko, jak cała historia się skończy (to akurat w tym gatunku norma), ale bez trudu przewidujemy wszystkie zwroty akcji, czekające na bohaterów komplikacje itd. Kładzie to też (przez chwilę naprawdę emocjonujący) wątek „sportowej” rywalizacji maszynistek. W dodatku Wspaniała trwa stanowczo zbyt długo: twórcy mieli sympatyczny pomysł na 80-minutową bajkę. Dlaczego uparli się serwować ją jako film dwugodzinny? Zrozumieć było mi to naprawdę trudno.
Co nie znaczy, że jest tylko i wyłącznie źle. Na tle jakichkolwiek „romantycznych” produktów made in Hollywood Wspaniała jawi się propozycją delikatną, elegancką, pełną wdzięku. Bez wątpienia mieści się też w kategorii „skutecznych poprawiaczy nastroju”. Tylko dlaczego opowiedziano ją tak flegmatycznie, szczegółowo, czemu pominięto kontekst obyczajowy, odrzucono wszelkie ekstrawagancje? W efekcie film pokochają mamy, babcie, ciocie. Ale młodzi fani tak Amelii Poulain, jak i w ogóle francuskiego kina już niekoniecznie.