Nie chodzi mi o to, by zniechęcić widzów do obejrzenia Wina truskawkowego. Przeciwnie, jest w tym filmie wiele uroku. W gruncie rzeczy pozostawia on dość przyjemne wrażenie. Ale jednocześnie przypomina czasy, w których każdy krajowy film opatrywaliśmy komentarzem typu "jak na polskie kino to całkiem nieźle". Ostatnie lata przyniosły polskiej kinematografii obrazy, które nie potrzebują już taryfy ulgowej. Dość wspomnieć kapitalne, spójne produkcje na światowym poziomie takie jak Sztuczki, Wszystko będzie dobrze, Pora umierać czy Boisko bezdomnych. Wina truskawkowego niestety nie sposób zaliczyć do tej grupy.
„Wino truskawkowe”, Dariusz Jabłoński
Ekranizacja Opowieści galicyjskich Stasiuka. Od pierwszych scen oczarowują widza przepiękne, niebanalne zdjęcia Tomasza Michałowskiego. Kolosalne wrażenie robi patetyczna, wykorzystująca ludowe instrumenty muzyka Michała Lorenca. Bezbłędnie wybrano plenery Beskidu Niskiego, zgromadzono na planie kwiat polskiego (i nie tylko) aktorstwa. Jest w tym filmie wiele uroku, pozostawia przyjemne wrażenie.
Rafał Błaszczak