W cieniu chwały to kolejna po Królach nocy policyjna saga rodzinna.
Tierneyów, wielopokoleniowy klan nowojorskich gliniarzy, poznajemy w trakcie kolacji wigilijnej. Wtedy jeszcze nic nie zapowiada nadchodzących wydarzeń. Senior wygłasza toast, synowie przerzucają się branżowymi anegdotami...
No właśnie - jak nietrudno się domyślić. Przewidywalność scenariusza to jedna z głównych wad W cieniu chwały. Wszystko jest tu uszyte w zgodzie z obowiązującymi w obrębie gatunku schematami, nie ma miejsca na niespodzianki, zaskoczenie czy nie daj Boże przewrotność. Co gorsza, reżyser nawet nie próbuje naruszać tego porządku. Właściwie od pierwszych scen wiemy już, kto tu będzie dobry, kto zły, kto rozdarty pomiędzy uczciwością a lojalnością względem rodziny itd. Kto po kwadransie projekcji wytypuje dalszy rozwój wydarzeń i zakończenie, ten na pewno wytypuje właściwie, co w oczywisty sposób czyni cały film mało wciągającym, żeby nie rzec dosłownie - nudnym.
Niestety kino policyjne nie doczekało się jeszcze swego Peckinpaha (reżysera, który w swoim czasie zdarł patriotyczny sztafaż z westernów). Widać to na przykładzie W cieniu chwały. Ten obraz jest tak poprawny i oczywisty, że chwilami drażni, a chwilami wręcz śmieszy. I nie jest to komizm zamierzony przez twórców.
A szkoda. Bo rzecz jest bardzo przyzwoicie zrealizowana. Strzałem w dziesiątkę są zdjęcia. Szarobure, nie do końca ostre kadry ukazujące zawsze fotogeniczny Nowy Jork, w dodatku w zimowej scenerii. Od pierwszych scen kreuje to duszny, klaustrofobiczny i bardzo sugestywny klimat. Wiele dobrego można - i trzeba - powiedzieć o aktorstwie. Pozostaje dla mnie tajemnicą przyczyna wielkiej popularności Colina Farrella, który jak zwykle prezentuje te same grymasy i tak zwane złe spojrzenia. Ale już Edward Norton i Jon Voight dają prawdziwy koncert wielkiego aktorstwa. Neurotyczny, zagubiony, niezwykle ludzki Norton przykuwa uwagę - to dzięki niemu da radę obejrzeć W cieniu chwały od początku do końca. Można by powiedzieć, że to klasyczna sytuacja, w której aktor kradnie dla siebie cały film. Można by, gdyby nie kreacja Jona Voighta - z jednej strony apodyktyczna głowa rodziny, wręcz definicja tak zwanego toksycznego ojca, z drugiej - zagubiony starzec próbujący egzekwować władzę i wpływy, które dawno utracił. Obaj są wyśmienici. Norton hipnotyzuje widza, Voight najzwyczajniej go wzrusza.
Na koniec ciekawostka: reżyser i współautor scenariusza W cieniu chwały jest synem i wnukiem nowojorskich policjantów. Co nieco to wyjaśnia. Ale oceny samego filmu nie zmienia.