Nie będę tu bawić się w wyliczanie błędów montażowych, których jest całkiem sporo i które wynikły ze skracania dłuższej całości. Nie chcę też nikogo zanudzać wskazywaniem historycznych przekłamań.
[photo position="inside"]20168[/photo]Wystarczy powiedzieć, że filmowi Petera Flintha daleko do Imienia Róży czy nawet Królestwa Niebiańskiego. Może warto zaczekać na wydanie DVD, o ile będzie ono oferować film w nieokrojonej długości. Choć i po tym ostatnim nie obiecywałabym sobie zbyt wiele. Skandynawskie dokonania kinematograficzne latami wpędzały naszych filmowców w kompleksy. Dziś okazuje się, że z materią historycznych romansów na Północy radzą sobie równie kiepsko, a może nawet gorzej niż my.
„Templariusze. miłość i krew”, Peter Flinth
Skandynawska saga o średniowiecznym krzyżowcu zawierająca elementy prawdy historycznej. Ten najdroższy film w dziejach skandynawskiej kinematografii to adaptacja powieściowej serii szwedzkiego pisarza Jana Guillou, autora trylogii Templariusz. Superprodukcja nuży, bo jest chaotyczna. Język narracji jest niezwykle uproszczony. Dialogi są toporne. A rysunek psychologiczny postaci jest płaski.
Dorota Smela