Tytuł, okładka, notki na skrzydełkach nie pozostawiają wątpliwości, Tajemnica 13 Apostoła należy do grupy bękartów Dana Browna i właściwie bez czytania wiadomo, co w niej się znajduje: tajemnica sięgająca czasów Jezusa, skrywana przez Kościół katolicki, którego hierarchowie mają wrażliwość i moralność SS-manów, trup na wejściu i obowiązkowi templariusze. Całą zagadkę odkrywa samotny bohater, działający, a jakże, przeciwko wszystkim. Tym razem chodzi o tajemniczego, trzynastego apostoła, znanego z Biblii umiłowanego ucznia, którego podstępem wymazano z Ewangelii i apokryfów, bo po prostu za dużo wiedział.
Niestety, wydawca uparcie sugeruje, że mamy do czynienia z czymś więcej, podpierając się do tego biografią autora – Benoit podobno siedział przez dwie dekady w klasztorze, potem obraził się na Kościół, a teraz szuka prawdy na własną rękę. Tajemnica 13 Apostoła ma być efektem własnych badań historycznych, zbeletryzowanym tylko by dotrzeć do czytelników. Nie trzeba być biblistą lub historykiem chrześcijaństwa, wystarczy tylko tę powieść przejrzeć, by stwierdzić, że autor pisze duby smalone, otóż św. Piotr nie wypruł Judaszowi flaków, a przyczyny rozłamu we wczesnym chrześcijaństwie były daleko bardziej przyziemne – gmina jerozolimska, której przewodził Jakub, „brat” Jezusa odłączyła się przy okazji sporu o nauczanie pogan, a nie dlatego, że nie wierzyła w Zmartwychwstanie, Jakub też nie był bratem rodzonym, lecz kuzynem – takie drobiazgi to przecież religioznawcza podstawówka. Benoit jest tutaj kompletnym ignorantem, a rewizję historii wczesnego chrześcijaństwa można robić także w ramach literackiego pulpu dużo bardziej efektownie. Właściwie, niedościgłym wzorem takiej hecy pozostaje Święty Graal Święta Krew, popularnonaukowy żart tria Baigent, Leigh, Lincoln, tu autorzy genialnie ślizgali się po temacie, łgali w żywe oczy, zachowując przy tym klasę, a sama książka trzymała jak wnyki.
Tymczasem Benoit zadłuża się u Dana Browna, używa tych samych rekwizytów, w nieznacznie tylko zmienionym zestawieniu. To prawda, powieść „się czyta”, powstaje jednak pytanie: ile można? Przecież to kolejna książka o tym samym, klon Dana Browna, który sam był klonem, a ja naprawdę nie chcę już czytać o tajnych stowarzyszeniach, kłamstwach Kościoła i o tym, że Jezus był protoplastą jakiejś dynastii, homoseksualistą, kosmitą albo wyjechał do Indii. Nie chodzi tutaj o obrażanie ludzi wierzących, ale zwykłą uczciwość, którą Benoit zagubił jako historyk i pisarz.
A skoro panuje moda na teorie spiskowe z Kościołem w roli głównej, to ja dorzucam swoją, oddając ją w ręce wszystkich ludzi dobrej woli: proszę ją przerabiać, rozpowszechniać i pisać własne powieści. Otóż, w Kościele katolickim działa tajne stowarzyszenie, korzeniami sięgające paleolitu. Ci ludzie, działając na zlecenie Rzymu wypromowali facetów od Świętego Graala, Świętej Krwi, stali się architektami sukcesu Dana Browna, a Michel Benoit niezawodnie jest ich agentem, podobnie jak kilkudziesięciu innych pisarzy, wypisujących biblijne nonsensy. To groteskowe spotwornienie Kościoła ma na celu namieszanie ludziom w głowach i odwrócenie uwagi od prawdziwych przewinień, krzywd ludzkich i zbrodni, które ta instytucja – jak każda inna – ma na sumieniu. Inną konsekwencją jest praktyczna niemożliwość dyskutowania o korzeniach chrześcijaństwa, właściwej roli apostołów i św. Pawła, co, w dobie kryzysu religijności w Europie jest przecież potrzebne.