Druga część Largo Wincha bardzo mocno przypomina jedynkę. Bo z jednej strony jest to kolorowa, wakacyjna bzdura, którą fani ambitnej kinematografii powinni omijać jak najszerszym łukiem. Z drugiej: tkwi w niej coś naturalnego, niewymuszonego i z pewnością sympatycznego. Rzucający wyzwanie hollywoodzkim superprodukcjom Jerome Salle stawia na odmienność. I rzeczywiście: króluje tu specyficzna, odwołująca się do komiksowych korzeni umowność. Ale nie jest to przymrużenie oka na wzór Rodrigueza, nie idzie tu o mroczną, postmodernistyczną kpinę. Przeciwnie: Salle wskrzesza ducha kina wielkiej przygody. Więcej tu klimatu Indiany Jonesa, niż wspomnianego Jasona Bourne’a. Largo Winch to spełnione marzenie wiecznego chłopca. Marzenie o wspartej najnowszą technologią gonitwie po wszystkich kontynentach, o karceniu super łotrów, o zdobywanych od niechcenia względach pięknych kobiet. O walce dobra ze złem. Takiej, w której wszyscy od początku wiemy, że zatriumfuje to pierwsze.
W dodatku twórcy sprytnie wygrywają europejski charakter całej produkcji. W analogicznych tworach zza wielkiej wody od dawna już biedna, azjatycka wieś mówi perfekcyjnym angielskim, a akcja gna zbyt szybko, by dało się cokolwiek zrozumieć. Tu przeciwnie: towarzysząc Largo w jego nieustannej podróży usłyszymy wszystkie języki tego świata, a narracja, owszem, wciąga, zaciekawia i z pewnością nie nuży. Ale też nie udaje gry komputerowej, nie straszy montażem lekceważącym granice naszej percepcji. Co nie znaczy, że film ustępuje amerykańskim superprodukcjom. Pościgi, kraksy, eksplozje, podniebne akrobacje: to wszystko swobodnie spełnia współczesne standardy.
Rozczarowani będą natomiast Ci, którzy (sądząc po plakacie) w roli dziewczyny francuskiego Bonda chcieliby widzieć naszą rodaczkę, Weronikę Rosati. Hucznie obwieszczane role nadwiślańskich gwiazd w międzynarodowych produkcjach zwykle kończą się na etapie montażu. Czyli, że „naszych” zwykle wycinają. Rosati pozostawiono jedną, króciutką scenę, w której kuli się przerażona na tylnym siedzeniu uciekającego przez rosyjskimi gangsterami auta. A szkoda. Bo w polskim mediach utarło się już, że wypada kpić z Rosati. Ja pamiętam choćby telewizyjnego „Pitbula”, gdzie miała znaczącą rolę i pokazała, że grać potrafi. Twórcy Spisku nie dali jej takiej szansy. Spragnionym Polaków w zachodnich produkcjach pozostaje Dorociński w Kobiecie, która pragnęła mężczyzny. Czy warto go oglądać? O tym opowiemy wam już we wtorek.