"Śpiewający detektyw", reż. Keith Gordon
Dan Dark, autor drugorzędnych powieści detektywistycznych (w zasadzie opublikował tylko jedną), leży w szpitalu gnębiony zaawansowaną chorobą skóry. Ogromny ból sprawia, iż nie może normalnie funkcjonować, całymi dniami rozmyśla więc nad scenariuszem opartym na własnym debiucie powieściowym. Głównym bohaterem uczynił swoje alter ego - tytułowego śpiewającego detektywa - na co dzień cynicznego twardziela, który w życiu widział już wszystko, a po godzinach, znanego chyba jedynie wśród bywalców podejrzanych nocnych klubów, piosenkarza. Detektyw wikła się w sprawę morderstwa prostytutki, Dark natomiast ma coraz większe problemy z oddzieleniem fikcji od rzeczywistości, na którą składa się jego ponure dzieciństwo. Wydaje się, że jedyną osobą, która może mu pomóc, jest nowy, niekonwencjonalny terapeuta, a kluczem do prawdy książka napisana przez Dana...
Projekcje chorego umysłu na ekranie wyrażone są w formie nawiązującej do tradycji filmu noir i musicali - zapewne nikt nie zaryzykowałby pieniędzy na tak nietypowy obraz, gdyby za nim nic nie stało. Ale "Śpiewający detektyw" ma długą historię. Zaczęło się od nakręconego w 1986 roku angielskiego serialu pod tym samym tytułem. Reżyserowana przez Jona Amiela (dziś z różnym skutkiem radzi sobie w Hollywood) i napisana przez Dennisa Pottera produkcja uchodzi za arcydzieło telewizji, a sam scenariusz (na poły biograficzny) za jedną z najbardziej oryginalnych i najlepiej napisanych prac lat osiemdziesiątych. Ile w tym prawdy (co drugi angielski serial jest określany podobnymi epitetami), ciężko stwierdzić, oryginalny "Śpiewający detektyw" nie był nigdy emitowany w polskiej telewizji. Po latach Potter powrócił do swoich postaci i napisał scenariusz filmu kinowego. Nie jest to wierna adaptacja telewizyjnej serii, a raczej nowa historia wsadzona w ramy poprzedniego dzieła.
"Śpiewający detektyw" A.D 2003 to Robert Downey Jr., jest po prostu niesamowity i trzyma widza przy ekranie do samego końca. Dodatkowego smaczku dodaje wyjątkowa zbieżność prywatnego życia aktora i odtwarzanej przez niego postaci. Zachwyca także charakteryzacja, to chyba jedyna okazja, żeby zobaczyć łysego Mela Gibsona spoglądającego rozbieganym wzrokiem spod dwucentymetrowych szkieł.