Samotność to wolność
Mój znajomy psycholog dostąpił kiedyś zaszczytu konsultowania amerykańskich scenariuszy sitcomów o rodzinie, takiego np. Raymonda. W Polsce może doradzałby przy Kiepskich? Na podstawie obserwacji ukuł pewną teoryjkę: rodzina jest OK, pod warunkiem, że każdy członek ma własną łazienkę z WC, kuchnię i „swój pokój”, jak dziecko – nie musi to być koniecznie sypialnia, wystarczy schowek na szczotki pod schodami. Wówczas z gabinetów terapeutów zniknęłyby problemy „kompromisu” – podstawowego pojęcia w przypadku konfliktów domowych. Bo jest masa ludzkich, a może zwierzęcych rzeczy, które kompromisom nie poddadzą się nigdy, po prostu nie da się ich wynegocjować! I ja się z tym zgadzam, jako osoba w szczęśliwym związku, ale mieszkająca osobno i dlatego nazywana przez wielu wzgardliwie „zatwardziałą singielką”… No bo ile rodzin stać na taki wielki, złożony z niezależnych obszarów dom czy mieszkanie?
Większość ludzi wierzy, że kobiety są z natury bardziej pedantyczne, mężczyźni zaś – leniwi i beztroscy. Ja uważam, że jesteśmy tacy, na jakich nas przez wieki wychowywano. Jako kobieta mieszkająca samotnie od 11 lat zauważyłam, że robię to, co chcę, i jak chcę. Dokładnie tego samego pragną mężczyźni! To dowód na to, że w niektórych obszarach równość płci istnieje od zawsze, trzeba jej tylko dać szansę zaistnienia, zamiast tłamsić w schematycznych, ciasnych stadłach. W ten sposób uniknęlibyśmy wielu dramatów, bójek, depresji i rozstań. Nadmiar bliskości to nieuchronna frustracja.
W istocie, nie unoszę u siebie w mieszkaniu deski sedesowej, lecz to nie porządnictwo, tylko brak potrzeby anatomicznej. Pastę do zębów wyciskam na chybił-trafił, gdy jestem wieczorem zmęczona, brudne ciuchy zostawiam na podłodze w łazience, a kolację zjadam na kolanach, prosto z patelni. Sęk w tym, że za godzinę, dzień, tydzień sama będę musiała po sobie sprzątnąć. Nikt mnie nie upomni, nie skrzyczy ani tego nie zażąda w sposób kategoryczny. Porę wybieram ja. Jestem z tego powodu przeszczęśliwa, niczym samotnie mieszkający facet pośród swoich pudeł po pizzy i puszek po piwie. My home is my castle.
W sklepie nie muszę kupować dwóch rodzajów masła, dżemu, warzyw, świeczek zapachowych. Napoje akurat piję ze szklanki, ale to nie dobre wychowanie, tylko obawa, że pijąc z kartonu, wprowadzam bakterie i skracam żywotność mleka czy soku, a nie lubię marnotrawstwa. Nie negocjuję słuchanej muzyki czy oglądanego w tv kanału. Czytam w wannie 2 godziny i nikt mi nie puka do łazienki.
Dla mnie zdrowy posiłek to nie jest wspólne siekanie sałatki, pichcenie, palenie świec, zmywanie… Zdrowy posiłek jest w knajpie, gdzie nikt nic nie robi, a jednak dostaje pod nos to, co lubi, dlatego właśnie wszyscy mają czas na sensowną, zrelaksowaną rozmowę. Wystarczy mi jeden taki zdrowy posiłek na miesiąc, naprawdę. Nie jestem bogata, ale nigdy w życiu nie zamieszkałabym z partnerem tylko dlatego, że „tak będzie taniej”.
Rodzina z dziećmi to jeszcze bardziej skomplikowana operacja strategiczna. Gdy przyjdzie czas, że dzieci będę chciała i mogła mieć, prawdopodobnie sama się zmuszę do zmian w myśleniu. Na razie jednak trwa najwspanialszy okres w moim życiu, kiedy to przez większość doby decyduję o sobie i czuję się nieskrępowana. Z ukochanym facetem naprawdę można robić mnóstwo fajniejszych rzeczy niż odgrzewanie obiadu i kłótnie o wyjście z kumplami. Nadal jest się zadurzonym, odpowiedzialnym, związanym fizycznie i emocjonalnie, wcale nie skacze się „na boki”. Warto to przeżyć, by mieć co wspominać, kiedy już postanowimy się „ustatkować” i słuchać z rozczuleniem fizjologicznych odgłosów domowników z kibla.
Też mi atrakcja…