Prócz melodramatu, w czystej postaci praktycznie nieobecnego w dzisiejszym kinie, to horror jest tym gatunkiem, za który jego fani muszą najeść się najwięcej wstydu. Mowa oczywiście o tej bardziej wymagającej części fanów. Nie wiedzieć czemu ludzi lubiących się bać Hollywood traktuje z filmu na film coraz gorzej, mając ich najwyraźniej za istoty o możliwościach intelektualnych pantofelka.
Do tego momentu jest w porządku, można to nawet nazwać niezłym zawiązaniem akcji. Ekspozycja postaci niczego sobie, charakteryzacja, sama piramida i wreszcie Majowie, bardzo realistyczni - wszystko gra. Niestety dopóty dzban wodę nosił, dopóki się ucho nie urwało. W przypadku Ruin ucho urywa się w połowie filmu, kiedy tylko poznajemy mroczną zagadkę piramidy. A jest ona tak kosmicznie idiotyczna, że wszystkie starania, by uwiarygodnić koszmar tych młodych ludzi idą na marne. Trudno jest wciągnąć się w dalsze perypetie Jankesów i wczuć w ich trudne położenie, kiedy ktoś nam wciska taki kit. Ponoć na papierze jakoś się cała historia trzymała kupy. Bardzo wątpię, ale nawet jeśli, to w obrazkach wypada nędznie. Do tego koncept reżysera oraz autora pierwowzoru literackiego oraz scenariusza (obaj panowie nazywają się Smith) jest taki, by pokazać, że bez względu na to, jak niewyobrażalne byłoby zagrożenie, najbardziej wstrząsające są krzywdy, które wyrządzają sobie nawzajem bohaterowie. Bo, co było do przewidzenia, dostajemy też solidną porcję dobrze znanego gore'u.
Kino grozy kręcone w Fabryce Snów ma coraz mniej do zaoferowania i nie wiadomo dlaczego w ogóle trafia na światowe ekrany, podczas gdy cała masa rzeczy wartościowych jest wydawana wyłącznie na DVD. Spójrzmy grozie w oczy: amerykańskie horrory się skończyły. Poza hurtowym przerabianiem japońskich filmów o duchach i klątwach Amerykanie produkują niemal wyłącznie kino nihilistyczne (wszystkie Piły, Hostele i inni Sadyści). A te ostatnie też zresztą powstają poniekąd z inspiracji kulturą Kraju Kwitnącej Wiśni, skąd pochodzi słynna przecież seria Guinea Pig odpowiedzialna za modę na kino tortur. Ale właściwie spierałabym się tu o klasyfikację, bo moim zdaniem filmy te nie są klasycznymi horrorami, takimi jak choćby zachwalany w serwisie (skądinąd słusznie) Sierociniec.
Pozostaje mi wycofać się z wszelkich zarzutów wobec Turistas - filmu, który w dniu swojej premiery wydał mi się podejrzanie ksenofobiczny i pełen schematycznych rozwiązań. Właściwie filmów tych pomimo pewnej zbieżności fabularnej nie powinno się porównywać. Bo mają się do siebie jak wielkie dzieło X Muzy do gniota. I obawiam się, że tym razem nawet najbardziej zakamieniali fani gatunku będą zniesmaczeni.