Dalej następuje istny festiwal makabry. Nasz pisarz, odurzony i skrępowany ląduje na tytułowym pustkowiu. Tam czas upływa mu na lekturze Księcia Machiavellego, spacerach, zimnych prysznicach oraz oglądaniu widowiskowych tortur na przemyślnie schwytanych nieszczęśnikach. Morderca musiał naoglądać się filmów z serii Piła, gdyż bawi się w podobne gierki, koniec końców wycina serca, które zbiera, jak inni znaczki albo kubki z Johnem Lennonem. Na domiar złego, autor przygotował coś ekstra: ów zbrodniarz to nikt inny tylko brat bliźniak Andy'ego, Orson! Panowie mają wiec okazję odbudować zerwane więzi i dyskutują sobie o sensie zbrodni, jako dwaj eksperci: teoretyk oraz praktyk. A kiedy już się wydaje, że obaj zwariują gdzieś na pustyni, Orson wypuszcza Andy'ego do domu.
Andy próbuje wrócić do normalności, czyli pławienia się w pisarskiej sławie i wszystko byłoby dobrze, gdyby potrafił trzymać język za zębami. Ale nie umie, Orson morduje mu matkę (i sobie przy okazji), paczki z wyciętymi sercami lądują w Białym Domu. Andy rozumie już, że sprawy zaszły za daleko i postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, dzięki czemu poznamy przyczynę, dla której Orson jest takim potworem, dowiemy się też o rozlicznych korzyściach płynących z faktu posiadania brata-bliźniaka.
Streszczenie fabuły nie wyczerpuje walorów tej powieści. Niespodzianka wygląda z niemal każdej strony. Pustkowia na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie parodii współczesnych thrillerów. Sugerowałoby to stężenie nonsensów oraz zdjęcie autora na skrzydełku okładki. Niestety, opowieść streszczona powyżej została potraktowana serio. A przecież składa się z najprostszych stereotypów. Pisarz-samotnik pojawiał się w niezliczonych powieściach Stephena Kinga, z kolei Orson urwał się z trzeciorzędnego horroru, motyw bliźniaków sięga Aleksandra Dumasa (ojca). Można wyliczać dalej.
Lektura niewątpliwie skłania do myślenia. Pojawiają się pytania, niestety z odpowiedziami gorzej. Po co Orson wycina te serca? Nie mógłby, na przykład, odcinać głów? Po co wysyła te upiorne trofea do Białego Domu? Po co Andy wchodzi w całą tę dziwaczną grę, skoro średnio rozgarnięty policjant wybawiłby go z wszelkich kłopotów gdzieś w rejonach trzydziestej strony? Po co wikła w to swojego przyjaciela? Po co, tak w ogóle, papla o swym współudziale w serii morderstw? Po co, miast zgłosić się do władz, rozważa samobójstwo? Te i podobne pytania wiodą do jednego: po co Blake Crouch napisał tę książkę?