Zwycięzca tegorocznych Złotych Globów w najważniejszej kategorii: za najlepszy film oraz obraz, z którym wciąż wiąże się ogromne oczekiwania. Czy słusznie?
Oto film, któremu z czystym sumieniem można dać etykietkę nowoczesnego melodramatu. Film, który starą i nieznośną już formułę "miłości rzuconej na wojenne tło" odświeża i łamie kilkoma postmodernistycznymi chwytami oraz poddaje interesującym zabiegom narracyjnym. Najbardziej rzuca się w oczy nietypowy sposób opowiadania, prowadzony jakby z kilku subiektywnych punktów widzenia, które zderzane ze sobą dają za każdym razem nową, frapującą perspektywę. Zabieg jest oczywiście nienowy i znany od czasów Rashomona Kurosawy, ale jego zastosowanie odgrywa zasadniczą rolę dla zrozumienia fabuły i przesłania tego obrazu. Otóż historia jest tylko po części melodramatem, po części zaś swoistym rozważaniem na temat niezwykłej mocy fikcji i odpowiedzialności twórcy za popełnione dzieła. Nastolatka Briony przy pomocy zmyślonej konstrukcji fabularnej, można rzec wymyślonego na potrzeby chwili zwrotu akcji, powoduje spore zawirowania w prawdziwej, wspólnej dla grupy ludzi, rzeczywistości. Po latach spróbuje odwrócić nieodwracalne, znów poprzez akt twórczy.
Mimo iż Pokucie nie można odmówić typowej dla gatunku estetyki wzruszeń, ta dziejąca się na przestrzeni kilku dekad opowieść o miłości i wojnie nie ma w sobie nic z Angielskiego pacjenta czy innych melodramatów starego typu. Tło dla wewnętrznych tragedii bohaterów jest - rzec by można - mniej lub bardziej przypadkowe. Wojna pokazana w filmie funkcjonuje tu bowiem wyłącznie jako klasyczna perypetia, przeszkoda na drodze do realizacji uczuciowych pragnień bohaterów. Bohaterowie wrzuceni są zaś w wir wydarzeń, na które nie mają żadnego wpływu, będąc marionetkami w rękach... no właśnie - przeznaczenia, historii, a może jakiegoś złośliwego opowiadacza?
Te i inne pytania z pewnością czynią z Pokuty coś więcej niż tylko łzawy romans, choć jednocześnie pokazują, że dzięki odpowiednio dobranym środkom niejedną mumię można wskrzesić. Tę niezwykle nośną i skomplikowaną na poziomie znaczeń historię zawdzięczamy Ianowi McEwanowi - autorowi powieści, na której oparty został scenariusz filmu.
Jest to niewątpliwie bardzo udana adaptacja. Piękne klimatyczne zdjęcia, niezłe aktorstwo Keiry Knightley i młodocianej Saoirse Ronan, no i to uporczywe stukanie klawiszy maszyny do pisania, które towarzyszy nam w kluczowych sekwencjach filmu - wszystko to powoduje, że odbiorowi tego wyśmienitego widowiska nierzadko towarzyszy prawdziwy dreszcz przyjemności. To, że za Globami posypią się Oscary jest prawie pewne.