Pink
W teledysku do Don’t let me get me postać roztańczonej Pink przechodzi komputerowo w figury innych dziewczyn. Najróżniejszych - są brzydkie i ładne, różnią się kolorem skóry, właściwie, łączy ich tylko jedno. Wyśpiewują refren głosem amerykańskiej wokalistki. Ten krótki fragment streszcza, o co chodzi z Pink, wykłada jej pomysł na siebie: dziewczyny, ja nie jestem taka jak wy, mówi, kiedyś byłam, za to wy możecie się stać takie jak ja, jeśli tylko trochę się postaracie. Niby nic nowego a jednak tak. Większość gwiazd wydaje się pochodzić przecież z innego uniwersum niż my wszyscy, albo udaje normalnych na siłę.
Pink ma też świadomość, że w dzisiejszych czasach gwiazda nie może jedynie śpiewać, ale musi angażować się społecznie i mówić o rzeczach istotnych. Swoją drogą, pomysł, by piosenkarze, raperzy, gitarzyści czy tam DJ-je wypowiadali się o problemach polityki, nierówności społecznych albo wojen jest prawie tak dziwny jak to, że ktoś ich jednak słucha. Jak trzeba, to trzeba. Pink zaangażowała się w PETA, organizację walczącą o prawa zwierząt, użyczyła głosu w kampanii przeciwko KFC i obraziła się na Beyonce za to, że ta nosi futra. Protestowała też przeciwko polowaniu na lisy. Zgodnie z obowiązkiem pop gwiazdy skrytykowała George’a Busha i powiedzmy szczerze, Dear mr president to koszmarny kawałek zbudowany na pytaniach retorycznych: Pink chce wiedzieć, co Bush sądzi o bezdomnych (w domyśle, bezdomnych przez niego) i jak mu się sypia w nocy, skoro dnie spędza na potwornościach. Wątpię, by Bush się przejął tym koszmarkiem, za to ludzie owszem, do dziś Dear mr president budzi autentyczne emocje na koncertach. Prowadzi to do wniosku, że pomyłki Pink byłyby sukcesami u kogoś innego.